Moje Ukochane Bieszczady i nie tylko
-
assamite
- Aktywny pisacz

- Posty: 102
- Rejestracja: 2005-08-31, 09:27
Moje Ukochane Bieszczady i nie tylko
Hmmm...
http://www.monolith.pl/blair/lysogory/opowiesci.htm
Ciekawi mnie ten czarny koń na końcu, wogóle ciekawia mnie takie opowiesci, ma ktos moze linki albo jakies opowiadania?
http://www.monolith.pl/blair/lysogory/opowiesci.htm
Ciekawi mnie ten czarny koń na końcu, wogóle ciekawia mnie takie opowiesci, ma ktos moze linki albo jakies opowiadania?
-
Titania (usunela konto)
- Forumowy maniak

- Posty: 312
- Rejestracja: 1970-01-01, 03:00
-
Spock
- Administrator

- Posty: 1961
- Rejestracja: 2007-02-19, 17:23
Wypadałoby jednak zajrzeć do linka, a nie czekać aż wszystko zostanie podane na tacy...
Byłem, byłem w Bieszczadach... Ogromne lasy, strumienie lodowato czystej wody i najlepsze tanie wino na świecie
Noce tak czarne, że choć widać chyba wszystkie gwiazdy, to dookoła jest tylko ciemność. Trochę grobów żołnierzy, sporo łusek w ziemi i duzo świątków, choć może bardziej pasowałyby tam pogańskie posągi 
Mam gdzieś cały zbiór opowieści bieszczadzkich. Jak będę miał chwilkę, to coś z tego zamieszczę.
Byłem, byłem w Bieszczadach... Ogromne lasy, strumienie lodowato czystej wody i najlepsze tanie wino na świecie
Mam gdzieś cały zbiór opowieści bieszczadzkich. Jak będę miał chwilkę, to coś z tego zamieszczę.
-
assamite
- Aktywny pisacz

- Posty: 102
- Rejestracja: 2005-08-31, 09:27
Spock jak by ci się udało umieścić jakies opowiadania byłbym bardzo wdzięczny, ja w bieszczadach jestem czestym bywalcem a tak praktycznie to wszystko co opisujesz tam to najszczersza prawda, dodał bym jeszcze wspaniałą Soline, Cerkwie, schroniska gdzie zawsze cie ugoszcza, a jak jeszcze sobie gwiada spadnie na takim czarnym niebie to ja jestem wniebowzięty, kiedyś się tam przeprowadze! Do ustrzyk! 
-
Spock
- Administrator

- Posty: 1961
- Rejestracja: 2007-02-19, 17:23
...Ustrzyki - to stolica Bieszczad jest. Ustrzyki - niech nam żyje KSU
Mówisz i masz
Działo się to przed tysiącem lat, może w IX wieku. Bieszczady należały wtedy do państwa Wiślan, a pogański książe siedzący na Wiślech urągał chrześcijanom. Bogom nie stawiano świątyń, tylko wyszukiwano uroczyska gdzie składano żertwy, czyli ofiary. Różni byli ci bogowie, i nie wszędzie jednacy.
Jednym z nich był Wołos, którego czczono na całej Rusi i wschodniej Polsce. Był on bogiem pasterzy, i nad nimi i ich stadami opiekę sprawował. Miał postać dorodnego wołu. Tam, gdzie teraz jest wieś Wołosate, było w Bieszczadach jego główne uroczysko. Pod dębem tysiącletnim, na niewielkim ułomku skalnym stała zrobiona ze srebra głowa wołu - może nawet ta sama co ją później wyłowiono z Sanu koło Radymna. Na to uroczysko schodzili się dwa razy do roku pasterze wypasający trzodę na połoninach. Raz w połowie maja, gdy bydło wypędzali na pastwiska, przychodzili prosić o traw obfitość i ochronę stad przed wilkami i niedźwiedziami. I drugi raz w połowie listoapda, by za wszystko dobro co ich spotkało, Wołosowi dziękować.
Czczili też boga, co się Stuposian nazywał. Tenże był od wód wszelakich i deszczów. Cześć mu oddawali nad każdą rzeką i strumieniem, albo i źródłem; zaś szczególnie w miejscach wodospadów i wirów. Ale miał i on swoje głowne uroczysko, na wyspie, na Sanie poniżej ujścia Wołosatego potoku. Była tam kiedyś kamienna płyta a na niej ołtarz. Teraz już nic tam nie ma, bo kiedy Stuposiana czczić zaprzestano, rozgniewany bóg, wiosennym wód zebraniem, miejsce dla siebię najświętsze sam zniszczył. Na szczycie Magury Stuposiańskiej miał swoją samotnię. Obrażony na ludzi, tam właśnie się udawał i wtedy nastepowała susza. Chodzili więc do niego procesją, prosić by na wyspę powrócił.
Mieli tez rolnicy swojego boga, bo w dolinach rzek pola uprawne były. Ten nazywał się Ral i miał swoje uroczysko tam gdzie Czarny Potok wpada do Sanu. Miejsca tego już nie ma, bo je zalew soliński pochłonął. W kępie wiekowych lip, głaz ogromy, ludzką głowę przypominający był jego ołtarzem. Przychodzili tu wszyscy rolnicy w połowie sierpnia, za obfitość zebranych plonów dziękować i o dobre plony w przyszłym roku prosić. Niektórzy wyobrażali sobie Rala jako węża, bo na jego uroczysku wiele węży się gnieździło - a wąz żyje przecież w ziemi która plon wydaje. Osada leżąca nieopodal tego uroczyska przez setki lat nazywała się Ralskiem, i nie wiadomo czemu zmieniono poźniej nazwę na Rajskie.
Kiedy nową religię zaczęli krzewić mnisi Cyryla i Metodego, w górach pojawiły się chresty, czyli krzyże. Ale mieszkańcy długo jeszcze składali żertwy na uroczyskach swoim staym bogom. Dopiero kiedy Wołosi poczęli się tu osiedlać, z czasem pamięć o dawnych bogach umarła.
Źródło:
Andrzej Potocki - "Sto legend i opowieści bieszczadzkich", Rzeszów 1996
Mówisz i masz
Działo się to przed tysiącem lat, może w IX wieku. Bieszczady należały wtedy do państwa Wiślan, a pogański książe siedzący na Wiślech urągał chrześcijanom. Bogom nie stawiano świątyń, tylko wyszukiwano uroczyska gdzie składano żertwy, czyli ofiary. Różni byli ci bogowie, i nie wszędzie jednacy.
Jednym z nich był Wołos, którego czczono na całej Rusi i wschodniej Polsce. Był on bogiem pasterzy, i nad nimi i ich stadami opiekę sprawował. Miał postać dorodnego wołu. Tam, gdzie teraz jest wieś Wołosate, było w Bieszczadach jego główne uroczysko. Pod dębem tysiącletnim, na niewielkim ułomku skalnym stała zrobiona ze srebra głowa wołu - może nawet ta sama co ją później wyłowiono z Sanu koło Radymna. Na to uroczysko schodzili się dwa razy do roku pasterze wypasający trzodę na połoninach. Raz w połowie maja, gdy bydło wypędzali na pastwiska, przychodzili prosić o traw obfitość i ochronę stad przed wilkami i niedźwiedziami. I drugi raz w połowie listoapda, by za wszystko dobro co ich spotkało, Wołosowi dziękować.
Czczili też boga, co się Stuposian nazywał. Tenże był od wód wszelakich i deszczów. Cześć mu oddawali nad każdą rzeką i strumieniem, albo i źródłem; zaś szczególnie w miejscach wodospadów i wirów. Ale miał i on swoje głowne uroczysko, na wyspie, na Sanie poniżej ujścia Wołosatego potoku. Była tam kiedyś kamienna płyta a na niej ołtarz. Teraz już nic tam nie ma, bo kiedy Stuposiana czczić zaprzestano, rozgniewany bóg, wiosennym wód zebraniem, miejsce dla siebię najświętsze sam zniszczył. Na szczycie Magury Stuposiańskiej miał swoją samotnię. Obrażony na ludzi, tam właśnie się udawał i wtedy nastepowała susza. Chodzili więc do niego procesją, prosić by na wyspę powrócił.
Mieli tez rolnicy swojego boga, bo w dolinach rzek pola uprawne były. Ten nazywał się Ral i miał swoje uroczysko tam gdzie Czarny Potok wpada do Sanu. Miejsca tego już nie ma, bo je zalew soliński pochłonął. W kępie wiekowych lip, głaz ogromy, ludzką głowę przypominający był jego ołtarzem. Przychodzili tu wszyscy rolnicy w połowie sierpnia, za obfitość zebranych plonów dziękować i o dobre plony w przyszłym roku prosić. Niektórzy wyobrażali sobie Rala jako węża, bo na jego uroczysku wiele węży się gnieździło - a wąz żyje przecież w ziemi która plon wydaje. Osada leżąca nieopodal tego uroczyska przez setki lat nazywała się Ralskiem, i nie wiadomo czemu zmieniono poźniej nazwę na Rajskie.
Kiedy nową religię zaczęli krzewić mnisi Cyryla i Metodego, w górach pojawiły się chresty, czyli krzyże. Ale mieszkańcy długo jeszcze składali żertwy na uroczyskach swoim staym bogom. Dopiero kiedy Wołosi poczęli się tu osiedlać, z czasem pamięć o dawnych bogach umarła.
Źródło:
Andrzej Potocki - "Sto legend i opowieści bieszczadzkich", Rzeszów 1996
-
Mamba
-
Spock
- Administrator

- Posty: 1961
- Rejestracja: 2007-02-19, 17:23
No dobra, teraz coś z własnej historii...
W Bieszczadach byłem z obozem harcerskim. Harcerzy wprawdzie było jak na lekarstwo, ale poza tym wszystko jak trzeba: składanie namiotów, obieranie ziemniaków, budowa wartowni, totemy, piesni przy ogniskach. Chociaż z tymi ogniskami to troche niezbyt po harcersku je rozpalano: zamiast jedną zapałką to... jednym kanistrem benzyny
Ale kto by się przejmował takimi drobiazgami ?
Był tez marsz na azymut. Jeden doświadczony traper pokazał wszystkim jak posługiwac się kompasem, wręczono mapy, podzielono na drużyny i w drogę. Szło nam całkiem nieźle, przynajmniej tak nam się wydawało. Dopiero gdy drużynowemu w środku lasu skończyła się trasa zaczęliśmy się martwić: gdzie jesteśmy ?
Spróbujcie to sobie wyobrazić: wkoło las, tereny nieznane, raptem kilka kanapek na zapas, telefonów komórkowych oczywiście nikt wtedy nie miał (były kiedyś takie czasy
)... Dziwne, ale wtedy się nie bałem - bo teraz bałbym się. No ale jak się ma 17 lat to niczego się nie boi. Cudem odnaleźliśmy jakąś szosę, stary Jelcz podwiózł nas do wioski. Okazało się że zgubiliśmy się tylko "trochę" - do obozu było parę kilometrów.
Biegu na orientacje już nie było, a reszta obozu upłynęła w błogiej sielance
W Bieszczadach byłem z obozem harcerskim. Harcerzy wprawdzie było jak na lekarstwo, ale poza tym wszystko jak trzeba: składanie namiotów, obieranie ziemniaków, budowa wartowni, totemy, piesni przy ogniskach. Chociaż z tymi ogniskami to troche niezbyt po harcersku je rozpalano: zamiast jedną zapałką to... jednym kanistrem benzyny
Był tez marsz na azymut. Jeden doświadczony traper pokazał wszystkim jak posługiwac się kompasem, wręczono mapy, podzielono na drużyny i w drogę. Szło nam całkiem nieźle, przynajmniej tak nam się wydawało. Dopiero gdy drużynowemu w środku lasu skończyła się trasa zaczęliśmy się martwić: gdzie jesteśmy ?
Spróbujcie to sobie wyobrazić: wkoło las, tereny nieznane, raptem kilka kanapek na zapas, telefonów komórkowych oczywiście nikt wtedy nie miał (były kiedyś takie czasy
Biegu na orientacje już nie było, a reszta obozu upłynęła w błogiej sielance
-
assamite
- Aktywny pisacz

- Posty: 102
- Rejestracja: 2005-08-31, 09:27
-
Spock
- Administrator

- Posty: 1961
- Rejestracja: 2007-02-19, 17:23