Spotkanie z magiem.
: 2009-01-04, 21:20
Slava !
Przejrzałem kilka for o zjawiskach paranormalnych zwracając szczególną uwagę na dział poświęcony magii. Jedno konkurencyjne forum jest obecnie bardziej "żywe" od tego, ale tutaj dział magii jest najlepiej rozbudowany, więc postanowiłem swą historię przedstawić tutaj.
Magią zainteresowałem się razem z moim kuzynem w lipcu tego... znaczy poprzedniego roku. Ale nie o tym chcę pisać.
Na święta pojechałem z rodziną do mojej ciężko chorej, umierającej babci w góry. We Szczepana wieczorem postanowiliśmy z kuzynem pół godzinki poćwiczyć psiballe i wogóle rozmawialiśmy sobie o magii koło łóżka babci, która jak myśleliśmy spała. W pewnym momencie babcia jednak włączyła się do rozmowy i ostrzegła nas żebyśmy się w to nie bawili, bo skończymy jako wariaci w odosobnieniu po środku lasu. Troszkę się zdziwiliśmy, że babcia tak nagle się odezwała i nie wiedzieliśmy za bardzo do czego pije. Babcia opowiedziała nam o "magiku-wariacie", który żyje daleko w lesie za wioską. Nigdy wcześniej o nim nam nie mówiła, a często rozmawialiśmy sobie o różnych takich ciekawych sprawach z magią częściowo powiązanych. Babcia wyjaśniła, że o tym gościu wie tylko ona i pewien pan mieszkający w tej samej wsi i postanowili o tym nie mówić.
Babcia bardzo lubiła z tym panem chodzić na grzyby i kiedyś podczas takiej wyprawy natknęli się na tego "magika-wariata". Zaszli głęboko w las w okolice działki, która kiedyś należała do tego pana i zobaczyli kogoś bardzo dziwnego. Ktoś ubrany był w długi, szary płaszcz przewiązany cingulum, a na głowie miał szary kapelusz. Miał długie białe włosy i średniej długości białą brodę. W ręku trzymał długą gałąź z takim specyficznym zakończeniem i robił coś z liściami, a konkretniej mruczał coś pod nosem i przerzucał liście na drugą stronę niewielkiego strumyczka i wydzielała się przy tym magiczna energia.
W jednym momencie zaczęliśmy się z kuzynem śmiać, bo uświadomiliśmy sobie, że babci się coś pomieszało i mówi o Gandalfie z Władcy Pierścieni(oglądała film). Powiedzieliśmy jej to.
Ona stwierdziła, że wie co mówi i mówiła dalej.
Podeszła z panem Staszkiem do tego magika. Spytali się go co on tu robi, na co on zaczął coś mruczeć i rozkazał im stamtąd iść bo zakłócają rytruał i takie tam różne rzeczy im mówił. Przemawiał jak opętany, więc babcia z panem Staszkiem postanowili wracać do domu, żeby "wariatowi" coś czasem nie odbiło. W drodze postanowili, że nikomu nic o tym nie powiedzą, dla bezpieczeństwa mieszkańców.
Byliśmy do tego nastawieni z kuzynem bardzo sceptycznie, ale postanowiliśmy spytać pana Staszka o tą historię, żeby się upewnić, że babci się coś pomieszało.
Poszliśmy w ten sam dzień do pana Staszka, który okazał się 61-letnim mężczyzną w pełni sił i z dobrym zdrowiem. Pan Staszek wielce się zdziwił, że znamy sprawę i ku naszemu zdziwieniu potwierdził słowa babci, przy okazji informując nas o dokładnym położeniu magika i o jego chacie, o której babcia nam nie wspomniała. Pan Staszek nie pamiętał jak dokładnie wyglądała, ale była bardzo duża. Spytaliśmy pana Staszka czemu nikomu o nim nie mówili i jak to możliwe, że nikt o nim nie wie. Pan Staszek powiedział, że ten magik jest nieobliczalny i lepiej było nie mówić, żeby ktoś nie wybrał się tam zbadać sprawy. Stwierdziliśmy, że przecież napewno ktoś tam trafił, przecież ludzie chodzą po lesie. Pan Staszek tylko się zaśmiał.
Okazało się, że magik mieszka ponad 8 km(!) w głąb lasu z dala od wioski i ludzi. Tak głęboko w las nikt się nie zagłębia, bo nie ma po co -> tereny te są własnością pewnego mężczyzny, który nie mieszka w tych stronach, a ludzie sa tu uczciwi i nikt nie uciąłby nieswojego drzewa.
Spytaliśmy go po co w takim razie poszli tam z babcią. Pan Staszek wyjaśnił, że fragment lasu, do którego zaszli należał kiedyś do jego ojca i że rosło tam dużo grzybów, więc z ciekawości postanowił, że się tam przejdzie.
Pan Staszek pokazał nam jakiś papierek sprzedaży ziemi i mapkę, na której była ona zaznaczona. Zaznaczyliśmy z kuzynem to miejsce w GPS-ie. Podziękowaliśmy panu Staszkowi za informacje i wróciliśmy do domu.
Oczywiście postanowiliśmy zaraz na drugi dzień wybrać się do lasu i sprawdzić czy to prawda. Zdawaliśmy sobie sprawę, że może się okazać, że to bajki, ale sama myśl o takiej wyprawie nas ekscytowała. Poczyniliśmy więc niezbędne przygotowania i poinformowaliśmy rodzinę, że rano wybieramy się na całodzienną wyprawę w las. Jesteśmy dorośli ale i tak musieliśmy zapewnić wszystkich pokolei, że mamy GPS, naładowane komórki i się nie zgubimy, a w razie czego zadzwonimy.
Wstaliśmy o 4:30 umyliśmy się, zjedliśmy, ubraliśmy się i o 5:00 wyruszyliśmy.
Szliśmy prosto do celu kierowani przez GPS. Początkowe wielkie podniecenie już po 30 minutach osłabło, bo okazało się, że podróż będzie dużo trudniejsza niż sądziliśmy. 8 km w normalnych warunkach można przejść w 2h. Po 30 minutach przeszliśmy ledwo kilometr.
Las znajduje się w górach i raz musieliśmy się wspinać, a raz ostrożnie schodzić w dół. Szło się bardzi ciężko. Las jest iglasty, bardzo gęsto porośnięty drzewami. Śnieg też trochę przeszkadzał, ale tylko miejscami, bo las był tak gęsto porośnięty, że nie było go zbyt dużo. Mniej więcej po 6km drogi coś poczuliśmy w powietrzu. Im dalej szliśmy tym wyraźniej to odczuwaliśmy.
Gdy dotarliśmy już prawie na miejsce zobaczyliśmy w dali jakieś światełko i drewnianą chatkę między drzewami. Znajdowaliśmy się na pagórku, który idealnie nadawał się do obserwowania. Wyciągnęliśmy więc lornetki i zaczęliśmy obserwować.
Okazało się, że światełko pochodzi od magika, którego szukaliśmy. Wyglądał niemal dokładnie tak jak opisała go babcia, z tym że to co ona nazwała płaszczem wyglądało jak długi szary łachman z kapturem - podobny do tego jaki nosił Gandalf, tylko że ten był jaśniejszy taki jakby sprany. Przepasany był śnieżnobiałym cingulum, a na głowie miał spiczasty kapelusz w kolorze swojego "płaszcza". Na nogach miał jakies brązowe buty ze skóry, które wyglądały jak skarpety. Jego płaszcz miał bardzo szerokie rękawy. Magik miał całkiem białe, długie włosy i taką samą długą po pierś brodę.
Jednak tym co przykuło naszą uwagę było to co trzymał w ręku, a trzymał długą, prostą, dość grubą gałąź, na końcu której znajdowało się coś świecącego. Światło było bardzo specyficzne. Z drugiego końca gałęzi coś "zwisało". Wystarczyło kilka sekund żebyśmy z kuzynem ustalili co to za pseudomagiczna różdżka. Stwierdziliśmy, że to coś zwisającego to poprostu kabel, który doprowadza prąd do żaróweczki znajdującej się na końcu kijka. Zaczęliśmy hihotać, że byliśmy tacy głupi, że uwierzyliśmy w jego magiczność. No cóż gość był najwyraźniej jakimś czubkiem, który myślał, że jest czarodziejem.
Jeżeli chodzi o podobieństwo do Gandalfa, to poza strojem nie było żadnego. Był niższy i miał zupełnie inną twarz i był przede wszystkim młodszy.
Skupiliśmy się na obserwacji chatki i tu nas już zamurowało. Zwiększyliśmy zoom w lornetce, żeby dokładnie przyjrzeć się jej. To co wzięliśmy za niewielką chatkę okazało się istnym drewnianym dworem. Nie rozmiar był jednak najbardziej niezwykły. Chatka stała dosłownie wśród drzew.
Ciężko mi to dokładnie opisać, ale z pewnością byliście kiedyś w lesie iglastym i widzeliście jak gęsto rosną tam drzewa. Spróbujcie sobie wyobrazić taki pokryty drzewami fragment ziemi. Teraz wyobraźcie sobie, że nie ścinając ich stawiacie sobie tam chatkę poprostu między drzewami.
Chatka ta miała jakieś 20m długości i 4m wysokości. Nie miała dachu. Z jej środka wyrastał olbrzymi świerk, który robił za dach dla 1/3 domku, a świerki po bokach i z tyły dopełniały dzieła. Wydawała się ona jakby zasymilowana z tymi drzewami.
Po chwili mój kuzyn, który trochę szybciej ochłonął z wrażenia zwrócił uwagi, na bardzo specyficzne okna i drzwi dworku. Za okna robiły fragmenty kory w kształcie pięciu różnych liści różnych drzew, które pewnie można sobie było otworzyć. Drzwi natomiast stanowiła płaskorzeźba świerku z niewielką szczeliną po środku. Nie miały klamek. Zastanawialiśmy jak on tam wchodzi (nie było zawiasów) i wogóle co się znajduje w środku i jak porusza się tam między drzewami.
Dyskutowaliśmy tak o dworku, gdy w pewnym momencie mojego kuzyna wcięło i chwycił mnie za ramię. Odłożyłem lornetkę od oczu i zobaczyłem, że trochę jakby pobladł. Wykrztusił, żebym popatrzył na magika i nie pomniejszał. Tak też zrobiłem.
Teraz widziałem magika dużo lepiej tak jakby stal 2m ode mnie. W jednym ułamku sekundy zdałem sobie sprawę jak mały zoom miałem w lornetce przy pierwszej obserwacji magika. Znowu popatrzyłem na jego kijek i kolejny raz mnie zamurowało.
Coś co przedtem wzięliśmy za kijek okazało się drzewkiem i to żywym! Kabel okazał się korzeniami, które wogóle nie pasowały do drzewka, bo były takie miękkie i giętkię jak u młodej fasoli z wody(jak hodowaliście to wiecie o czym mówię). Żaróweczki nie było wogóle. Światełko istniało jakby samo od siebie i wyglądało jak promień słońca skupiony w kulkę na końcu różdżki.
Magik dzierżył różdżkę w prawej ręcę, a lewą rozsmarowywał coś co wyglądało jak brązowy glut na korze świerku. W pewnym momencie zrobił coś co sprawiło, że zamarliśmy ze strachu.
Przełożył różdżkę do lewej ręki, a prawą złożył tak, że (opuszki)palce środkowe dotykały czoła a zgięcie kciuka umiejscowione było na czubku nosa. Kciuk połączony był na zgięciu z palcem serdecznym i na opuszku z małym. Powiedział coś i "spłynął" dłonią w dół do klatki piersiowej nie zmieniajac pozycji palców. Wymówił kolejny wyraz (jeden). I podniósł dłoń na wysokość czoła po prawej stronie, w trakcie zmieniając położenie palców, a konkretnie opuszek palca środkowego, na opuszek kciuka. Wymówił kolejny raz jeden wyraz i powietrze się zapaliło tworząc niewielki płomień zmieniający kształt w zależności od wiatru.
Ja zaniemówiłem z wrażenia, a kuzyn zdobył się tylko na krótkie "o k****". Magik podpalił tym płomieniem gluta na korze świerka. Zgasił płomień i wziął się za następne drzewo.
Odłożyliśmy lornetki i zaczęliśmy się naradzać co zrobimy. Przyszliśmy tu z zamiarem sprawdzenia czy mag istnieje, a jeśli tak to pogadania z nim.
Nie mogliśmy się zdecydować co zrobić, bo baliśmy się do niego podejść, tym bardziej, że powietrze było gęsto wypełnione energią, magią i zaczęło nam troszkę ciążyć i powodować u nas jeszcze większy strach. Z drugiej strony gdyby okazał się przyjazny może nawet by nas czegoś nauczył. Właśnie ta wizja przezwyciężyła strach.
Napiliśmy się kolejny raz gorącej herbaty i postanowilismy udawać, że się zgubiliśmy. Problem był jednak taki, że cały czas korzystaliśmy z GPS-a i gdyby mag zbadał ślady od razy by poznał, że ludzie którzy nimi szli zmierzali prosto do celu, ale stwierdziliśmy, że tego dowie się dopiero jak juz sobie pójdziemy.
Zaczęliśmy coraz głośniej wołać teksty w stylu "Jest tu ktoś?" "Zgubiliśmy się !" "Pomocy!" etc. Mag zauważył nas dużo szybciej niż sądziliśmy i bardzo szybko do nas podbiegł. Troszkę się wystraszyliśmy, czy nam czasem czegoś nie zrobi, ale na szczęście zatrzymał się i pozdrowił nas słowami "Witajcie przybysze! Co was sprowadza w te strony?". Powiedział to tak spokojnie i tak jakos po słowiańsku, że aż ciarki mnie przeszły po plecach. Powiedzieliśmy mu, że zabłądziliśmy. Spytał nas skąd przybyliśmy, więc mu powiedzieliśmy, że od strony takiej a takiej wsi. Zanim zdążył nam odpowiedzieć mój kuzyn zapytal czy on nie jest czarodziejem.
Spytał skąd nam to przyszło do głowy, ale szybko zorientował się, że to musi byc pierwsza myśl jaka komukolwiek może przyjść do głowy gdy go zobaczy i to jeszcze w takiej sytuacji.
Odpowiedział, że zajmuje się magią i dba o naturę.
Powiedzieliśmy, że też się interesujemy magią i że chcielibyśmy się czegoś nauczyć.
Zaśmiał się i spytal czym jest magia według nas.
Powiedzieliśmy, że to umiejętność wpływania na ludzi, naturę etc.
Stłumił śmiech i spytał czy już cos umiemy.
Powiedzieliśmy, że umiemy robić psiballe i możemy mu pokazać.
Nie wiedział co to są psiballe, ale zgodził się.
Stworzyliśmy psiballe i zadowoleni pytamy się go jak wrażenia.
Zrobił zdziwioną mine i spytał co to miało być.
Więc mu odpowiedzieliśmy zgodnie ze swoją wiedzą, że jest to energia, którą zbiera się między rękami najlepiej z innych planet.
Roześmiał się i jakby troche zezłościł. Zaczął coś narzekać na te planety, że na ziemi są pokłady energii, pochodzące od matki natury, które możemy wykorzystać jak tylko chcemy i z drwiną stwierdził, że tyle energii ile było w psiballu nie wystarczy nawet, żeby o milimetr przesunąć pyłek kurzu.
Poprosiliśmy go żeby nas jednak czegoś nauczył, ale odmówił w taki sposób, że nawet nie próbowaliśmy nalegać.
Powiedział nam, że jesteśmy już 3cimi osobami (policzył nas za dwóch) z jakimi rozmawiał przez ostatnie 4 lata i 6-mi w ciągu 20-tu. Czyli oprócz mnie, kuzyna, babci i pana Staszka były tam jeszcze jakieś 2 osoby.
Wskazał nam kierunek i kazał iść, i nie wracać więcej. Powiedział żebyśmy nawet nie próbowali go szukać i że za dużo ludzi tu się kręci.
Nie mając innego wyjścia poszliśmy z powrotem z mieszanymi uczuciami. Dwa dni później 29-go zmarła babcia, a my jej nawet nie powiedzieliśmy, że spotkaliśmy tego maga.
Teraz sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Bardzo dziwnie się czuję i chciałbym się dowiedzieć co o tym wszystkim sądzicie. Oczywiście wiem, że to brzmi jak bajka, ale chociaż spróbujcie sobie to wyobraźić. Opowiadanie jest tak naprawdę dość pobieżne, bez jakichś większych szczegółów, ale w każdej chwili mogę coś poza nim dodać jeśli tylko będziecie chcieli. Nad szerszym opisem tego ognia już się zastanawiam, ale narazie zostawię taki.
Przejrzałem kilka for o zjawiskach paranormalnych zwracając szczególną uwagę na dział poświęcony magii. Jedno konkurencyjne forum jest obecnie bardziej "żywe" od tego, ale tutaj dział magii jest najlepiej rozbudowany, więc postanowiłem swą historię przedstawić tutaj.
Magią zainteresowałem się razem z moim kuzynem w lipcu tego... znaczy poprzedniego roku. Ale nie o tym chcę pisać.
Na święta pojechałem z rodziną do mojej ciężko chorej, umierającej babci w góry. We Szczepana wieczorem postanowiliśmy z kuzynem pół godzinki poćwiczyć psiballe i wogóle rozmawialiśmy sobie o magii koło łóżka babci, która jak myśleliśmy spała. W pewnym momencie babcia jednak włączyła się do rozmowy i ostrzegła nas żebyśmy się w to nie bawili, bo skończymy jako wariaci w odosobnieniu po środku lasu. Troszkę się zdziwiliśmy, że babcia tak nagle się odezwała i nie wiedzieliśmy za bardzo do czego pije. Babcia opowiedziała nam o "magiku-wariacie", który żyje daleko w lesie za wioską. Nigdy wcześniej o nim nam nie mówiła, a często rozmawialiśmy sobie o różnych takich ciekawych sprawach z magią częściowo powiązanych. Babcia wyjaśniła, że o tym gościu wie tylko ona i pewien pan mieszkający w tej samej wsi i postanowili o tym nie mówić.
Babcia bardzo lubiła z tym panem chodzić na grzyby i kiedyś podczas takiej wyprawy natknęli się na tego "magika-wariata". Zaszli głęboko w las w okolice działki, która kiedyś należała do tego pana i zobaczyli kogoś bardzo dziwnego. Ktoś ubrany był w długi, szary płaszcz przewiązany cingulum, a na głowie miał szary kapelusz. Miał długie białe włosy i średniej długości białą brodę. W ręku trzymał długą gałąź z takim specyficznym zakończeniem i robił coś z liściami, a konkretniej mruczał coś pod nosem i przerzucał liście na drugą stronę niewielkiego strumyczka i wydzielała się przy tym magiczna energia.
W jednym momencie zaczęliśmy się z kuzynem śmiać, bo uświadomiliśmy sobie, że babci się coś pomieszało i mówi o Gandalfie z Władcy Pierścieni(oglądała film). Powiedzieliśmy jej to.
Ona stwierdziła, że wie co mówi i mówiła dalej.
Podeszła z panem Staszkiem do tego magika. Spytali się go co on tu robi, na co on zaczął coś mruczeć i rozkazał im stamtąd iść bo zakłócają rytruał i takie tam różne rzeczy im mówił. Przemawiał jak opętany, więc babcia z panem Staszkiem postanowili wracać do domu, żeby "wariatowi" coś czasem nie odbiło. W drodze postanowili, że nikomu nic o tym nie powiedzą, dla bezpieczeństwa mieszkańców.
Byliśmy do tego nastawieni z kuzynem bardzo sceptycznie, ale postanowiliśmy spytać pana Staszka o tą historię, żeby się upewnić, że babci się coś pomieszało.
Poszliśmy w ten sam dzień do pana Staszka, który okazał się 61-letnim mężczyzną w pełni sił i z dobrym zdrowiem. Pan Staszek wielce się zdziwił, że znamy sprawę i ku naszemu zdziwieniu potwierdził słowa babci, przy okazji informując nas o dokładnym położeniu magika i o jego chacie, o której babcia nam nie wspomniała. Pan Staszek nie pamiętał jak dokładnie wyglądała, ale była bardzo duża. Spytaliśmy pana Staszka czemu nikomu o nim nie mówili i jak to możliwe, że nikt o nim nie wie. Pan Staszek powiedział, że ten magik jest nieobliczalny i lepiej było nie mówić, żeby ktoś nie wybrał się tam zbadać sprawy. Stwierdziliśmy, że przecież napewno ktoś tam trafił, przecież ludzie chodzą po lesie. Pan Staszek tylko się zaśmiał.
Okazało się, że magik mieszka ponad 8 km(!) w głąb lasu z dala od wioski i ludzi. Tak głęboko w las nikt się nie zagłębia, bo nie ma po co -> tereny te są własnością pewnego mężczyzny, który nie mieszka w tych stronach, a ludzie sa tu uczciwi i nikt nie uciąłby nieswojego drzewa.
Spytaliśmy go po co w takim razie poszli tam z babcią. Pan Staszek wyjaśnił, że fragment lasu, do którego zaszli należał kiedyś do jego ojca i że rosło tam dużo grzybów, więc z ciekawości postanowił, że się tam przejdzie.
Pan Staszek pokazał nam jakiś papierek sprzedaży ziemi i mapkę, na której była ona zaznaczona. Zaznaczyliśmy z kuzynem to miejsce w GPS-ie. Podziękowaliśmy panu Staszkowi za informacje i wróciliśmy do domu.
Oczywiście postanowiliśmy zaraz na drugi dzień wybrać się do lasu i sprawdzić czy to prawda. Zdawaliśmy sobie sprawę, że może się okazać, że to bajki, ale sama myśl o takiej wyprawie nas ekscytowała. Poczyniliśmy więc niezbędne przygotowania i poinformowaliśmy rodzinę, że rano wybieramy się na całodzienną wyprawę w las. Jesteśmy dorośli ale i tak musieliśmy zapewnić wszystkich pokolei, że mamy GPS, naładowane komórki i się nie zgubimy, a w razie czego zadzwonimy.
Wstaliśmy o 4:30 umyliśmy się, zjedliśmy, ubraliśmy się i o 5:00 wyruszyliśmy.
Szliśmy prosto do celu kierowani przez GPS. Początkowe wielkie podniecenie już po 30 minutach osłabło, bo okazało się, że podróż będzie dużo trudniejsza niż sądziliśmy. 8 km w normalnych warunkach można przejść w 2h. Po 30 minutach przeszliśmy ledwo kilometr.
Las znajduje się w górach i raz musieliśmy się wspinać, a raz ostrożnie schodzić w dół. Szło się bardzi ciężko. Las jest iglasty, bardzo gęsto porośnięty drzewami. Śnieg też trochę przeszkadzał, ale tylko miejscami, bo las był tak gęsto porośnięty, że nie było go zbyt dużo. Mniej więcej po 6km drogi coś poczuliśmy w powietrzu. Im dalej szliśmy tym wyraźniej to odczuwaliśmy.
Gdy dotarliśmy już prawie na miejsce zobaczyliśmy w dali jakieś światełko i drewnianą chatkę między drzewami. Znajdowaliśmy się na pagórku, który idealnie nadawał się do obserwowania. Wyciągnęliśmy więc lornetki i zaczęliśmy obserwować.
Okazało się, że światełko pochodzi od magika, którego szukaliśmy. Wyglądał niemal dokładnie tak jak opisała go babcia, z tym że to co ona nazwała płaszczem wyglądało jak długi szary łachman z kapturem - podobny do tego jaki nosił Gandalf, tylko że ten był jaśniejszy taki jakby sprany. Przepasany był śnieżnobiałym cingulum, a na głowie miał spiczasty kapelusz w kolorze swojego "płaszcza". Na nogach miał jakies brązowe buty ze skóry, które wyglądały jak skarpety. Jego płaszcz miał bardzo szerokie rękawy. Magik miał całkiem białe, długie włosy i taką samą długą po pierś brodę.
Jednak tym co przykuło naszą uwagę było to co trzymał w ręku, a trzymał długą, prostą, dość grubą gałąź, na końcu której znajdowało się coś świecącego. Światło było bardzo specyficzne. Z drugiego końca gałęzi coś "zwisało". Wystarczyło kilka sekund żebyśmy z kuzynem ustalili co to za pseudomagiczna różdżka. Stwierdziliśmy, że to coś zwisającego to poprostu kabel, który doprowadza prąd do żaróweczki znajdującej się na końcu kijka. Zaczęliśmy hihotać, że byliśmy tacy głupi, że uwierzyliśmy w jego magiczność. No cóż gość był najwyraźniej jakimś czubkiem, który myślał, że jest czarodziejem.
Jeżeli chodzi o podobieństwo do Gandalfa, to poza strojem nie było żadnego. Był niższy i miał zupełnie inną twarz i był przede wszystkim młodszy.
Skupiliśmy się na obserwacji chatki i tu nas już zamurowało. Zwiększyliśmy zoom w lornetce, żeby dokładnie przyjrzeć się jej. To co wzięliśmy za niewielką chatkę okazało się istnym drewnianym dworem. Nie rozmiar był jednak najbardziej niezwykły. Chatka stała dosłownie wśród drzew.
Ciężko mi to dokładnie opisać, ale z pewnością byliście kiedyś w lesie iglastym i widzeliście jak gęsto rosną tam drzewa. Spróbujcie sobie wyobrazić taki pokryty drzewami fragment ziemi. Teraz wyobraźcie sobie, że nie ścinając ich stawiacie sobie tam chatkę poprostu między drzewami.
Chatka ta miała jakieś 20m długości i 4m wysokości. Nie miała dachu. Z jej środka wyrastał olbrzymi świerk, który robił za dach dla 1/3 domku, a świerki po bokach i z tyły dopełniały dzieła. Wydawała się ona jakby zasymilowana z tymi drzewami.
Po chwili mój kuzyn, który trochę szybciej ochłonął z wrażenia zwrócił uwagi, na bardzo specyficzne okna i drzwi dworku. Za okna robiły fragmenty kory w kształcie pięciu różnych liści różnych drzew, które pewnie można sobie było otworzyć. Drzwi natomiast stanowiła płaskorzeźba świerku z niewielką szczeliną po środku. Nie miały klamek. Zastanawialiśmy jak on tam wchodzi (nie było zawiasów) i wogóle co się znajduje w środku i jak porusza się tam między drzewami.
Dyskutowaliśmy tak o dworku, gdy w pewnym momencie mojego kuzyna wcięło i chwycił mnie za ramię. Odłożyłem lornetkę od oczu i zobaczyłem, że trochę jakby pobladł. Wykrztusił, żebym popatrzył na magika i nie pomniejszał. Tak też zrobiłem.
Teraz widziałem magika dużo lepiej tak jakby stal 2m ode mnie. W jednym ułamku sekundy zdałem sobie sprawę jak mały zoom miałem w lornetce przy pierwszej obserwacji magika. Znowu popatrzyłem na jego kijek i kolejny raz mnie zamurowało.
Coś co przedtem wzięliśmy za kijek okazało się drzewkiem i to żywym! Kabel okazał się korzeniami, które wogóle nie pasowały do drzewka, bo były takie miękkie i giętkię jak u młodej fasoli z wody(jak hodowaliście to wiecie o czym mówię). Żaróweczki nie było wogóle. Światełko istniało jakby samo od siebie i wyglądało jak promień słońca skupiony w kulkę na końcu różdżki.
Magik dzierżył różdżkę w prawej ręcę, a lewą rozsmarowywał coś co wyglądało jak brązowy glut na korze świerku. W pewnym momencie zrobił coś co sprawiło, że zamarliśmy ze strachu.
Przełożył różdżkę do lewej ręki, a prawą złożył tak, że (opuszki)palce środkowe dotykały czoła a zgięcie kciuka umiejscowione było na czubku nosa. Kciuk połączony był na zgięciu z palcem serdecznym i na opuszku z małym. Powiedział coś i "spłynął" dłonią w dół do klatki piersiowej nie zmieniajac pozycji palców. Wymówił kolejny wyraz (jeden). I podniósł dłoń na wysokość czoła po prawej stronie, w trakcie zmieniając położenie palców, a konkretnie opuszek palca środkowego, na opuszek kciuka. Wymówił kolejny raz jeden wyraz i powietrze się zapaliło tworząc niewielki płomień zmieniający kształt w zależności od wiatru.
Ja zaniemówiłem z wrażenia, a kuzyn zdobył się tylko na krótkie "o k****". Magik podpalił tym płomieniem gluta na korze świerka. Zgasił płomień i wziął się za następne drzewo.
Odłożyliśmy lornetki i zaczęliśmy się naradzać co zrobimy. Przyszliśmy tu z zamiarem sprawdzenia czy mag istnieje, a jeśli tak to pogadania z nim.
Nie mogliśmy się zdecydować co zrobić, bo baliśmy się do niego podejść, tym bardziej, że powietrze było gęsto wypełnione energią, magią i zaczęło nam troszkę ciążyć i powodować u nas jeszcze większy strach. Z drugiej strony gdyby okazał się przyjazny może nawet by nas czegoś nauczył. Właśnie ta wizja przezwyciężyła strach.
Napiliśmy się kolejny raz gorącej herbaty i postanowilismy udawać, że się zgubiliśmy. Problem był jednak taki, że cały czas korzystaliśmy z GPS-a i gdyby mag zbadał ślady od razy by poznał, że ludzie którzy nimi szli zmierzali prosto do celu, ale stwierdziliśmy, że tego dowie się dopiero jak juz sobie pójdziemy.
Zaczęliśmy coraz głośniej wołać teksty w stylu "Jest tu ktoś?" "Zgubiliśmy się !" "Pomocy!" etc. Mag zauważył nas dużo szybciej niż sądziliśmy i bardzo szybko do nas podbiegł. Troszkę się wystraszyliśmy, czy nam czasem czegoś nie zrobi, ale na szczęście zatrzymał się i pozdrowił nas słowami "Witajcie przybysze! Co was sprowadza w te strony?". Powiedział to tak spokojnie i tak jakos po słowiańsku, że aż ciarki mnie przeszły po plecach. Powiedzieliśmy mu, że zabłądziliśmy. Spytał nas skąd przybyliśmy, więc mu powiedzieliśmy, że od strony takiej a takiej wsi. Zanim zdążył nam odpowiedzieć mój kuzyn zapytal czy on nie jest czarodziejem.
Spytał skąd nam to przyszło do głowy, ale szybko zorientował się, że to musi byc pierwsza myśl jaka komukolwiek może przyjść do głowy gdy go zobaczy i to jeszcze w takiej sytuacji.
Odpowiedział, że zajmuje się magią i dba o naturę.
Powiedzieliśmy, że też się interesujemy magią i że chcielibyśmy się czegoś nauczyć.
Zaśmiał się i spytal czym jest magia według nas.
Powiedzieliśmy, że to umiejętność wpływania na ludzi, naturę etc.
Stłumił śmiech i spytał czy już cos umiemy.
Powiedzieliśmy, że umiemy robić psiballe i możemy mu pokazać.
Nie wiedział co to są psiballe, ale zgodził się.
Stworzyliśmy psiballe i zadowoleni pytamy się go jak wrażenia.
Zrobił zdziwioną mine i spytał co to miało być.
Więc mu odpowiedzieliśmy zgodnie ze swoją wiedzą, że jest to energia, którą zbiera się między rękami najlepiej z innych planet.
Roześmiał się i jakby troche zezłościł. Zaczął coś narzekać na te planety, że na ziemi są pokłady energii, pochodzące od matki natury, które możemy wykorzystać jak tylko chcemy i z drwiną stwierdził, że tyle energii ile było w psiballu nie wystarczy nawet, żeby o milimetr przesunąć pyłek kurzu.
Poprosiliśmy go żeby nas jednak czegoś nauczył, ale odmówił w taki sposób, że nawet nie próbowaliśmy nalegać.
Powiedział nam, że jesteśmy już 3cimi osobami (policzył nas za dwóch) z jakimi rozmawiał przez ostatnie 4 lata i 6-mi w ciągu 20-tu. Czyli oprócz mnie, kuzyna, babci i pana Staszka były tam jeszcze jakieś 2 osoby.
Wskazał nam kierunek i kazał iść, i nie wracać więcej. Powiedział żebyśmy nawet nie próbowali go szukać i że za dużo ludzi tu się kręci.
Nie mając innego wyjścia poszliśmy z powrotem z mieszanymi uczuciami. Dwa dni później 29-go zmarła babcia, a my jej nawet nie powiedzieliśmy, że spotkaliśmy tego maga.
Teraz sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Bardzo dziwnie się czuję i chciałbym się dowiedzieć co o tym wszystkim sądzicie. Oczywiście wiem, że to brzmi jak bajka, ale chociaż spróbujcie sobie to wyobraźić. Opowiadanie jest tak naprawdę dość pobieżne, bez jakichś większych szczegółów, ale w każdej chwili mogę coś poza nim dodać jeśli tylko będziecie chcieli. Nad szerszym opisem tego ognia już się zastanawiam, ale narazie zostawię taki.