[zabawa] Wspólna powieść

Czyli nagłe i niespodziewane zejścia z tematu. Rozmowy o wszystkim i o niczym
Awatar użytkownika
Dagmara
Senior forum
Senior forum
Posty: 1535
Rejestracja: 2008-02-29, 18:57
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 1

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Dagmara »

Dorota leżała dalej w środku namalowanego pentagramu, jej głos przybrał męskiej barwy, płomienie świec tańczyły wokół niej, oświetlając stojące po bokach dwie zakapturzone postacie...
Na zewnątrz rozpętała się burza...

Maks wybiegł nie czekając długo za Staszkiem, w powietrzu unosił się zapach dymu po strzelaninie, wszyscy biegali jak szaleni. Ktoś krzyknął.
- Jest tam w prawym skrzydle!
Maks własnie chciał biec w tamtą stronę, żeby dokładniej dowiedzieć się co się dzieje i wtedy w swojej głowie usłyszał drżący głos kobiety.
- pomóż mi błagam- o cholera to była Dorota- niczym huragan wybiegł z komisariatu, wsiadł do samochodu i z piskiem opon pojechał do domu.
Otworzył drzwi willi, uderzył go przerażający podmuch zimna, zobaczył, ze w pokoju gościnnym świeci się słabe światło, wyciągnął za spodni broń i cicho przeszedł do owego pomieszczenia.
Na środku leżała Dorota, ogarnął go taki lęk, że aż słyszał dudnienie w uszach, cicho się odezwał.
- Dorota, skarbie...
Opowiedziała mu cisza, dziewczyna była nie przytomna, chciał się do niej zbliżyć i wtedy naskoczyły na niego dwie zakapturzone postacie, na szczęście okazał się silniejszy, kilka sprawnych ciosów i intruzi runeli na ziemię, nie zastanawiając się długo wystrzelił w ich stronę 4 naboje.
Szybko wziął nieprzytomną dziewczynę na ręce i wybiegł z domu do samochodu.
Odpalił silnik- szlak by to trafił, gdzie mam do jasnej cholery jechać- milion myśli kłębiło się w jego głowie.
Marta.
Na ulicy panowała cisza, burza szalała, zatrzymał się przed willą Marty Lig, wyciągnął z samochodu dziewczynę i ruszył do drzwi. Dzwonił długo zanim kobieta mu otworzyła, zobaczywszy Dorotę, przerażona zasłoniła ręką usta.
-dobry Boże, zaczęło się- powiedziała.
Maks wszedł do środka, do jednego z pokoi i położył dziewczynę na kanapie.
-a teraz możesz mi wytłumaczyć co się dzieje, dlaczego ona tak wygląda!
- myslałam, że Bóg ocali tą dziewczynę, ale myliłam się, to wszystko przez jej matkę, prosiłam, błagałam, ale ona słuchać mnie nie chciała, aż było już za późno i się zabiła.
Maks patrzył na nią wściekły- czy Dorota należy do sekty!
- Nie- odparła Marta- ale jej matka należała, poznała tych ludzi, oszalała, zawładnęło nią zło, była potężna, ale nie na tyle by walczyć z nim, Dorota zapewne wie co robiła jej matka, jest od niej potężniejsza i dlatego nie dawała się złemu, walczyła z nim. Ale niestety i ją dopadł, przeklęte piętno matki odbiło się teraz na córce.
- o kim ty mówisz, jaki on- syknął Maks.
-...sam diabeł. Dorota jej moc, jest kluczem do innego wymiaru, te drzwi zostały dzisiaj otwarte, posłużył się nią i dalej będzie to robił- Marta zaczęła szlochać.
- dobra, ja chyba zaraz zwariuję, moją byłą ktoś zamordował, a teraz drugą kobietę coś opętało.
Nie, ja naprawdę oszaleje- westchnął- no dobra, czy ''on''ją zabije, choć tak napradę w diabły nie wierzę...-zawahał się.
-Nie, jest zbyt cenna, ale zawładnie jej duszą..., Boże i się zaczęło- powiedziała.
-Co się zaczęło- burknął.
-prawdziwe piekło...
- ta sekta, 2 osoby z niej były dzisiaj w moim domu, nie wiem gdzie mogę ukryć Dorotę, żeby była bezpieczna, zapewne i tu się po nią zjawią.
Marta przez chwilę trwała w zamyśleniu, po chwili się odezwała- kościół św Mateusza, kiedyś matka Doroty coś wspomniała, że członkowie tej sekty omijają go z daleka, obok niego jest malutki
kościółek św. Archanioła Michała, kiedyś tam odprawiane były egzorcyzmy.
-Adam- szepnął Maks- jego wuj, ojciec Jan był egzorcystą, ok. Marta, kościół św Mateusza jest nie daleko biorę Dorotę i idziemy tam.
Burza się uspokoiła, dziwna mgła zawisła nad miastem, bez problemu dotarli na miejsce, weszli do kościoła, Adam był w zachrysti, Maks wszedł tam z Martą niosąc na rękach Dorotę. Na ich widok Adam zrobił ździwioną minę.
- Maks, co się stało- zapytał.
-Adamie, potrzebuje twojej pomocy, zaopiekuj się proszę tymi kobietami, acha i z przyprowadź ojca Jana, będzie tu potrzebny. Adam spojrzał na nieprzytomną Dorotę- tak już po niego idę- pośpiesznie wyszedł.
Minęło pare minut i zjawił się w towarzystwie ojca Jana, Maks zwrócił się uprzejmie do księdza, ten jednak nakazał mu milczeć.
Podszedł do Doroty i powiedział- tak, zaczęło się, ''on'' jest blisko, zajmiemy się dziewczyną, pani- zwrócił się do Marty- niech też tu zostanie, a ty Maks musisz jechać do Aleji Akacjowej, tam jest jego źródło, tam są drzwi, ale bez klucza ich nie przejdzie...Bądź ostrożny, na miejscu dowiesz się wszystkiego, w katedrze św Łukasza, spotkasz ojca Wojciecha, już się z nim kontaktowałem.
Maks pocałował Dorotę i pospiesznie wybiegł z kościoła w stronę samochodu. Odpalił silnik i ruszył...Aleja Akacjowa, tam własnie miesza jego ojciec!
Jechał szybko, miasto wydawało się opuszczone, jakby znalazł się w innym wymiarze pomyślał, przeklęte miasto, dlaczego akurat jego to wszystko spotyka..., niech to szlak, najważniejsze jednak, że Dorota była bezpieczna, nie wie co by zrobił, gdyby ją stracił, kochał tą dziewczynę.
Naglę w oddali na drodze ujrzał powyginaną nie naturalnie postać, szła prosto na niego, za nią ciągła się na asfalcie długa ciemno czerwona smuga...
- A to co znowu za cholera...
Awatar użytkownika
Spooky Fox
Administrator
Administrator
Posty: 1976
Rejestracja: 2009-03-02, 02:05
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 6

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Spooky Fox »

PISZĘ!

-- 2009-10-26, 00:02 --

Widział zbliżającą się postac, ale - nie wiedziec czemu - nie zwolnił. Wręcz przeciwnie. Przejechał przez postac, ale nie zapanował nad kierownicą i wpadł w poślizg. Stanął tyłem do przodu. Spojrzał na zegarek. Nie bardzo to wszystko trzymało się kupy, ale już zmierzchało. Czy to kolejny sen? Nie, niemożliwe. Ale z drugiej strony...zmierzch? Maks nie miał czasu na dalsze przemyślania. Robiło się ciemno. Włączył światła samochodu. Zauważył, że postac zniknęła, ale nieopodal, jakieś 500 metrów dalej stał samochód. Kiedy zamrugał światłami drogowymi, na chwilę oślepił Maksa. Kiedy Maks znowu spojrzał w jego stronę, zza samochodu nieznajomego wyłoniły się jeszcze trzy kolejny. Maks spojrzał na deskę rozdzielczą swojej hondy i poklepał ją dłonią.
- No, moja piękna. Mam nadzieję, że to, co Ci robili w warsztacie, było warte tych pieniędzy, które na Ciebie wyłożyłem. Bo chyba mi się wydaje, że będziemy potrzebowac każdego kucyka pod maską - powiedział, jakby mówił do samochodu. W sumie to tak własnie było. Maks uwielbiał traktowac samochody nie jak martwą rzecz, lecz jak coś, co posiada duszę. A zwłaszcza kilka z jego ulubionych samochodów. Honda S-2000 była jednym z tych samochodów. Kiedy bo okręcało, silnik zgasł. Maks przekręcił kluczyk. Dźwięk z wydechu, jaki pojawiał się przy odpalaniu można było porównac tylko do stada nosorożców biegnących przez stepy pustyni. Głęboki, tubalny wręcz odgłos jakby wwiercający się w uszy napotkanego świadka. Maks wrzucił bieg, puścił sprzęgło do połowy i wcisnął gaz, jednocześnie okręcając kierownicę w lewo. Kiedy honda zrobiła bąka, Maks zerknął tylko na ułamek sekundy w stronę samochodów naprzeciwko. Jego złe przeczucie osiągnęło stadium spełnienia, kiedy zauważył, że samochody ruszają w jego kierunku w kłębach dymu z opon. Szybko, w myślach, przerzucił wszystkie ulice w mieście, gdzie mógłby zgubic pościg. W końcu doszedł do wniosku, że ulice miasta mu nie pomogą. Ale za to pomogą mu serpentyny rozpoczynające się kilka kilometrów za miastem. Zwłaszcza ta prowadząca w stronę Gorlic. W pewnym momencie droga była wyjątkowo niebezpieczna. Nowopołożony, czarny jak noc asfalt wrzynał się w górę na wysokości ponad tysiąca metrów nad poziomem morza. Droga kręciła się jak wąż, to w lewo, to w prawo, jakby tylko czyhając na nierozważnych kierowców. A na kierowców takich czekała masa niebezpieczeństw. Z jednej strony lita skała, z drugiej, głębokie na około 300-400 metrów urwisko. Żadnych znaków ostrzegawczych. Żadnych ograniczeń prędkości. W pewnym momencie nie było nawet żadnych barierek ochronnych, które mogłyby w jakimś stopniu ochronic przed 300 metrową przepaścią czy przed ścianą pocharataną wystającymi kawałkami nieobrobionej skały. Maks przez chwilę zastanawiał się, czy to dobry pomysł, wjeżdżac na taką drogę samochodem z tylnym napędem i ponad siedmioma setkami kucy pod maską. Nie licząc już samego momentu obrotowego, który zaledwie przy pięciu i pół tysiącach obrotów wynosił grubo ponad tysiąc sto niutonometrów. Maks pamiętał, jak widział w muzeum motoryzacji Bugatti Veyrona. Tysiąc koni? - pomyślał wtedy. Dziś był niemal pewien, że zwykłą hondą, na którą wydał czterokrotnie mniej, mógł zawstydzic niejednego szejka w jego starym jak świat Veyronie. Cóż, jego honda nie była młodsza od tego, posiadającego 16 chłodnic monstra, ale wszystkie bebechy, dosłownie wszystkie, miała nówki nieśmigane. Z zamyślenia Maksa wyrwał ryk silnika. Zauważył, że nadal jest na pierwszym biegu, a obroty od chwili sięgały jedenastu tysięcy na minutę. Spojrzał w lusterko i zobaczył szybko zbliżające się do niego amerykańskie samochody typu muscle. Wiedział, że na prostych nie ma z nimi szans...skręcił gwałtownie w prawo, kierując się za miasto, w stronę drogi, o której w pewnym momencie pomyślał, że albo da ona mu kolejną szansę, na dowiedzenie się, w co się wpakował, albo po prostu zakończy jego żywot. Tak czy inaczej, warto było spróbowac. Na chwilę spanikował, kiedy chevrolet camaro uderzył go w tylny zderzak. Wrzucił trzeci bieg. Czwarty, piąty. Wyświetlacz wskazujący prędkośc przemieszczał się bardzo szybko. 130km/h. 140. 150. 160. 170km/h. Maks czuł tą potężną moc. Za dwa kilometry wjedzie na drogę do Gorlic. Już widział górę, w której polska myśl techniczna postanowiła zrobic najniebezpieczniejszą drogę w Europie. Po dwóch minutach już na niej był. Rzeczywiście, kręciła się niesamowicie. Maks w pewnym momencie musial zwolnic do 50km/h, ale i tak widział w lusterku, że amerykańskie samochody, które go ścigały, nie bardzo sobie radziły z tą drogą. Aczkolwiek kierowców miały wprawionych, bo juz po chwili, lekkimi ślizgami pokonywali coraz to ostrzejsze zakręty. Spojrzał na lewo. - urwisko...szkoda że takie niskie... - mruknął sadystycznie, po czym wypłoszył myśli spadającego 400 metrów w dół samochodu. No chyba, że to nie byłby jego samochód. Spojrzał jeszcze raz w lusterko. Tego się spodziewał. Tuż za nim siedział mu czarny pontiac GTO. Mężczyzna z miejsca pasażera wychylił się przez okno i zaczął strzelac. Kiedy jedna z kul zbiła mu prawe lusterko Maks zastanowił się, czy byłby w stanie rozpędzic to cacko do prędkości pozwalającej mu uciec przed kulami. Uśmiechnął się. - Irracjonalne - pomyślał. Wiedział, że zbliża się do nieoświetlonego tunelu. Zmienił światła z mijania na drogowe, po czym troszkę zwolnił, tak, żeby GTO się z nim zrównało z prawej strony, żeby strzelającemu było gorzej trafic. - Jeszcze kilometr - myśli Maxa gnały jak oszalałe. - Może troszkę więcej niż kilometr. Nieważne. Ważne, że znał tę drogę i pozwoli spuścic na swoich prześladowców jej gniew. Uważał, że ta droga też ma coś w rodzaju duszy. Nie waż się jej niedocenic, bo spłynie na Ciebie jej gniew i po chwili będziesz leciał 400 metrów w dół. Spojrzał na kierowcę GTO. Kłócił się żeby pasażer dał mu broń. Tamten nie bardzo chciał. Myśli Maksa pędziły coraz szybciej - 800 metrów do celu. Kierowca, trzymając jedną ręką kierownicę począł szukac za swoim pistoletem. - Jeszcze 500 metrów. Max zgasił światła i lekko puknął Jaguara. Kierowca w ostatniej chwili ponownie złapał kierownicę, żeby nie wypaśc z jezdni, co nie zmieniło faktu, że z impetem uderzył prawą stroną w barierkę chroniącą go przed skałą, a lewą uderzył w hondę. Maksowi zrzedła mina na myśl o wizycie u blacharza i lakiernika. Dziwne. W takiej sytuacji, kiedy jego życie wisiało na włosku, myślał o blacharzu. Uśmiechnął się pod nosem i zapanował nad kierownicą troszkę zwalniając. W ten sposób, kierowca GTO stracił oba przednie reflektory. Najpierw prawy, kiedy obił się o barierkę, a potem lewy, kiedy - próbując wymanewrowac - uderzył w hondę Maksa. Teraz jechali w zupełnej ciemności. Maks widział już za sobą zbliżający się kolejny samochód. Ponownie zrównał się z GTO spychając go lekko na barierkę. 200 metrów. W tej chwili barierka się skończyła i nic już nie chroniło samochodu przed skałą. GTO zjechało na sypkie pobocze. Żwir uderzał w podwozie. 50 metrów. Kierowca GTO nie miał szans zobaczyc, że most na początku oparty był na ogromnych filarach, które wystawały około 1.5 metra od skały. Jaguar z impetem 200 km/h uderzył w filar. Zanim silnik znalazł się w kabinie zgniatając martwego kierowcę, pasażer wypadł przez przednią szybę uderzając głową o filar, miażdżąc całkowicie głowę, kręgosłup i całe ciało. Mózg rozchlupotał się po całej szerokości jezdni. Max, żeby uniknąc fali uderzeniowej, tuż przed tunelem popuścił lejce wszystkim kucom siedzącym pod maską hondy i wyrwał do przodu. 230, 240, 250, 260, 270, 280, 285, 290 km/h. Włączył wycieraczki, żeby zmyc z przedniej szyby krew i inne kawałki ciała rozbitego kolesia. Prosta będzie ciągnęla się teraz przez 3 kilometry. Cała długośc tunelu. Zaraz za nim jest ostry skręt w prawo. 300 km/h. Max dostrzegł w lusterku kolejny samochód. Spojrzał na prędkościomierz. 305 km/h, a samochód za nim wziąż się zbliżał.
- Jasna kur*a je*ana twoja w du*e pier*olona mać! - Max puścił soczystą wiązankę w kierunku kierowcy samochodu. Różnił się on od pozostałych ściagających. Europejski. Mercedes, jeśli Maks się nie mylił. Kiedy mijali jedną z niewielu czynnych latarni mignął mu tylko ten samochód. AMG. No tak. Teraz Maks już się nie dziwił - 6 litrów robi swoje, co, żółtodziobie? Zobaczymy, czy jesteś takim dobrym kierowcą, że zasługujesz na taki wóz. - to mówiąc, Max ścisnął z całych sił kerownicą i wcisnął hamulce do oporu obiema stopami. Tyłem zaczęło zarzucac. Z impetem uderzył w mały filarek oddzielający pasy ruchu, po czym samochodem zarzuciło na ścianę po prawej stronie. Kiedy Maks szorował po ścianie starając się opanowac tego potwora, z lewej strony myknął mu Mercedes, którego kierowca dopiero teraz zaczął hamowac.
- Stary, refleks to ty masz. Ale szachisty - skomentował Maks, w końcu opanowawszy auto. Kierowca Merca nie wiedział co robic. Samochodem zarzucało jak starą prostytutką po rogu największego skrzyżowania stolicy. W końcu kierowca merca, między jednym a drugim filarkiem przejechał na drugą stronę jezdni. Zwolnił by zrównac się z Maksem. Dwa pozostałe auta - camaro i roadrunner były już z tyłu. Pasażer z merca wychylił się przez okno i zaczął strzelac. Maks znowu potwornie przyśpieszył. Kierowca merca zareagował troszkę później i znowu był z tyłu próbując zrównac się z Maksem. Ten nie pomyślał nawet, że tak mu pomoże to przyśpieszenie. Zza zakrętu za tunelem wyłoniła się ciężarówka. Zwolnił, widząc w lusterku wychylającego się pasażera. Kierowca nie zdążył zareagowac na ciężarówkę. Maks dał znowu po hamulcach. Mercedes wbił się w ciężarówkę. Maks mógłby przysiąc, że ciało pasażera przeleciało mu przed maską. W sumie to tylko ciało od góry do pasa, bo reszta, czyli nogi zostały w chłodnicy ciężarówki. Znowu zachlapało mu przediną szybę. Teraz Maksowi wydawało się, że znalazłby tam nawet kawałek mózgu, ale wolał nie wnikac, tylko skupic się na tych dwóch, co pozostali. Zwolnił i spojrzał w lusterko kiedy brał zakręt. Roadrunner wbił się we wrak merca, wykręciło beczkę w powietrzu i zatrzymało się pod ścianą po drugiej stronie. Camaro zwolniło i jakoś wymanewrowało się z tego wypadku. Maks to wykorzystał. Jechał 50 km/h więc zaciągnął ręczny i stanął hondą w poprzek drogi. Wysiadł szybko z auta, odbiegł kilka metrów i stanął pod skałą. Słyszał ryk potężnego silnika camaro wyjeżdżającego z tunelu i pisk opon, kiedy brał zakręt.
- Za szybko, stary, za szybko - pomyślał. Wyciągnął szybko broń i wymierzył "na oko". Kiedy Camaro tylko pojawiło się w jego rejonie widzenia pociągnął za spust. Celował w przednią oponę. Chyba za 4 razem trafił. Kierowca widząc hondę na jezdni szybko odbił w kierunku skały, ale w tym właśnie momencie dostał w oponę i kompletnie stracił panowanie nad autem. Minął Maksa praktycznie o centymetry. Lusterko uderzyło Maksa w nogę. Camaro minęło hondę ocierając się o nią, potem o ścianę skały by na koniec przebic barierkę po lewej stronie i runąc w dół rozbijając się po drodze o wyrwy w skałach. Dopiero teraz Maks zauważył, że leży na jezdni. Pęd z jakim go to lusterko uderzyło praktycznie mogło złamac mu nogę. Gdyby stał przodem to z pewnością straciłby swoje klejnoty rodzinne. Spojrzał na hondę. Troszkę poobijana - pomyślał z żalem, ale bynajmniej był zadowolony, że posiadał taki samochód. Doczłapał się do auta i ruszył z powrotem. Pół godziny później był już pod domem swojego ojca. Wyszedł z samochodu, kierując się do drzwi domu.

___________________________________________________________

Przepraszam, że wyjechałem wam z tak w ogóle nieklimatycznym pościgiem, ale nie miałem pomysłu na to, o czym może Maks gadac ze swoim stareńkim. To już jest broszka Dagmary ;)

A samo napisanie, że jechał jechał i dojechał, to też nie było zbytnio w moim stylu. Więc bądźcie pod wrażeniem mojego kunsztu opisywania pościgów :D :D (żart. skromny, ale tylko żart)

Aha, a jakby ktoś był ciekawy głównych bohaterów tego posta, to tutaj przedstawiam wam ich zdjęcia. Klikajcie na nazwy, to otworzy się wam link od razu.

CAMARO < klikajcie. To jest samochód który na końcu posta wpadł w przepaść.

GTO < klikajcie. To jest samochód, który z pasażerem na wierzchu wbił się w filar tunelu.

AMG < klikajcie. To jest merolek z 6 litrowym silnikiem, który wbił się w ciężarówkę zostawiając połowę pasażera na ulicy.

ROADRUNNER < klikajcie. To jest autko, które wbiło się w mercedesa, wykonało salto i zatrzymało się po drugiej stronie, przy ścianie.

I na końcu, ale wcale nie ostatnie, przepiękne autko naszego bohatera. Tak, żebyście wiedzieli czym jeździ i żebyście nie rozwalali tak tego auta w kontynuacjach. Błagam, miejcie litośc :D

S-2000 < klikajcie. I chciałbym zaznaczyc, że sobie taką niunie tez kiedyś kupię. I moja też będzie miała duszyczkę :) :) :) :) :)

Pozdrawiam. Dagmara, kontynuuł wątek ze staruszkiem, bo tylko ty wiesz, co ty od niego chciałaś :D :D
Awatar użytkownika
Spock
Administrator
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 2007-02-19, 17:23
Lokalizacja: Kraina Latających Siekier
Komentarze: 7

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Spock »

Stanął przed dobrze mu znanymi drzwiami z numerem 22, nacisnął dzwonek, załomotał niecierpliwie. Usłyszał kroki na korytarzu, po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich siwowłosy dr Martens, ojciec Maksa.
- O, to ty ! Tak dawno się nie widzieliśmy ! - Ucieszył się staruszek - Wejdź szybko, na dworze nie jest zbyt bezpiecznie. Szerokim gestem zaprosił go do środka. Po chwili, widząc nietęgą minę syna spytał - Opowiadaj, co się stało ?
Maks w kilku słowach streścił wydarzenia. W odpowiedzi ojciec podrapał się za uchem, jakby w zakłopotaniu.
- No tak, no tak, niedokończony proces, drobna nieścisłość, ale któż by się spodziewał takich anomalii...
- O czym ty mówisz, tato ?
- Widzisz, Maksiu - zawsze go tak nazywał - chyba muszę ci opowiedzieć, czym się zajmowałem przez całe życie. Otóż, słyszałeś może o polu morfogenetycznym Sheldrake'a ?
- O tej zbiorowej pamięci ? Kiedyś o tym czytałem...
- No właśnie. Cokolwiek, gdziekolwiek i ktokolwiek pomyśli lub zrobi, zostaje w tym polu utrwalone. Jak na kliszy fotograficznej. Na zawsze i niezniszczalnie. Ludzie przez tysiąclecia nie znali ognia, ale gdy pierwszy jaskiniowiec go rozniecił, to innym - choćby żyli na drugim końcu kontynentu - łatwiej było już na to wpaść. Gdy Sumerowie uczyli się cyfr, niemal od razu odkryli je Majowie, niezależnie od nich. I tak dalej i tym podobne. To dlatego jesteśmy istotami rozumnymi. Można powiedzieć, że to rodzaj "duszy" całego ludzkiego gatunku.
Przez długi czas, powątpiewano w istnienie tego pola. Nie było dowodów. Ale mi się udało. Przeprowadziłem tysiące eksperymentów, nie tylko dowiodłem jego istnienia, ale tez wyprowadziłem podstawowe równania, dzięki którym to pole da się modelować.
- Nie rozumiem, jaki to ma związek...
- Poczekaj. Od matematyki, w jaką to ująłem jest już tylko krok do fizyki. Z chwilą gdy postawiłem ostatnią kropkę, utrwaliłem tym samym ideę w polu. Tak jakbym zapalił latarnię w ciemności, którą wszyscy zobaczą. Stało się oczywiste, że wkrótce ktoś inny też na to wpadnie. Ktoś młodszy i bardziej szalony niż ja. I rzeczywiście tak się stało.
- Co takiego ?
- Identyczne prace prowadziło wojsko. Nie byli tak zaawansowani jak ja, ale moje wyniki bardzo im pomogły. W niecały miesiąc skonstruowali wzmacniacze, reflektory i psychometry dzięki którym mogli dowolnie sterować polem. Wyposażyli swoich żołnierzy w broń miotającą strach, szaleństwo, nienawiść, ogłupienie...
- Broń chemiczna ? Jakieś narkotyki ?
- Nie chemia. Rodzaj fal - zresztą - za długo by tłumaczyć. W każdym razie, wymsknęło się spod kontroli.
- Nadal nie rozumiem...
- To proste. Nie rozumieli, że pole nie jest strukturą sztywną, jak glina, którą raz uformowana nie zmienia kształtu. Ono płynie, faluje jak gęste morze. Ludzie przez stulecia modulowali je swoimi myślami, ale armia zaczęła wywoływac fale miliony razy potężniejsze. Jak tsunami. Efekt był łatwy do przewidzenia - zaroiło się od morderców, chorych psychicznie i sekciarzy. Ciebie też to dotknęło - spojrzał z troską na Maksa - jak się czujesz ?
- Ależ czuje się dobrze - wybełkotał Max, lekko oszołomiony
- Tak ? A kiedy się ostatnio widzieliśmy ?
- W zeszłym miesiącu...
- Biedaku. Minęło siedem lat od naszego ostatniego spotkania. Twój brat zginął. Chciał jechać z innymi na kontrakt - przygoda i duże pieniądze. Odradzałem mu, ale nie chciał słuchać. Sam wiesz że był uparty... W rzeczywistości, testowali na nich tę broń. A Agnieszka - jak myślisz czemu odeszła ?... - Dr Martens pokiwał smutno głową - A teraz twoja Dorota.
- Ależ.. Trzeba coś zrobić, jakiś chory psychicznie szaleniec pokroi ją na kawałki !
Ojciec pokręcił głową
- Obawiam się, że to nie jakiś brudny szaleniec jest zagrożeniem, Maksiu. Mówiłeś, że jej ciotka kazała ci tu przyjechać ? Opowiadała ci coś o diable, tak ?
Max poczuł jak robi mu się zimno
- Więc to ona...
- Tylko nie wolno ci się bać, Maksiu. Pamiętaj o tym !
Awatar użytkownika
Spooky Fox
Administrator
Administrator
Posty: 1976
Rejestracja: 2009-03-02, 02:05
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 6

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Spooky Fox »

Tera jaa... ;]

-- 2009-10-27, 00:50 --

No więc tak. Zanim zacznę pisac, chciałbym tu wprowadzic pewien motyw. Wiem, że niektórym robi się lepiej przy muzyce. Cokolwiek by to nie było. Na mnie na przykład muzyka działa jak nic innego. Słuchając pewnych kawałków, w głowie sam mi się układa plan kontynuacji Naszej powieści. Więc od teraz, do każdej kontynuacji pisanej przeze mnie, otrzymacie kilka linków. Może to byc tak, jak w poprzednim moim poście, linki do fotografii samochodów, domów, dzielnic, ulic. Z pewnościa będą się pojawiac linki do muzyki, która, wg mnie, najlepiej pasowałaby do danego mojego posta. Myślę, że jakoś to urozmaici zabawę. Was do tego nie przymuszam. Myślę, że bardziej będziemy się wkręcac w przygodę. No dobra. Czas skończyc pieprzyc głupoty i wziąc się za powrót ciężkiego klimatu.

W chwili obecnej, do tego posta proponuję wam wsłuchiwac się w kawałki ERY. Mam tutaj na myśli Avemano, Cathar Rhytm czy Enae Volare Mezzo. Ciężkie, duszące swoim "klimatem", nadają się do tego, co ma się zaraz wydarzyc. Właczajcie muzę, czytajcie i dajcie się ponieśc swoim zmysłom.

< Enae Volare Mezzo
< Cathar Rhythm
< Avemano
_________________________________________________________________

Maks spojrzał na swojego ojca. Wiedział, że jak najszybciej musi stąd odjechac i jak najszybciej wrócic do Doroty. Wypadł z domu swojego ojca i wsiadł do hondy. Odpalił silnik i ruszył z piskiem opon w kierunku głównej ulicy. Na zakręcie lekko pociągnął za dźwignię hamulca ręcznego, szarpnął kierownicą w lewo, odczekał, aż tyłem zacznie zarzucac na prawo, po czym skontrował, zmienił bieg na wyższy i zaczął przyśpieszac. Było już całkiem ciemno. Latarnie oświetlały drogę, ale mimo wszystko, Maksowi brakowało prawego reflektora, który pęknął w trakcie przepychanek na szosie śmierci. Widział już w oddali, jak na tę drogę wjeżdżają róznej wielkości samochody. Każdy z nich na sygnale. Karetki, straż pożarna, policja. Ale Maksowi szybko myśl o tym incydencie wyleciała z głowy. Dorota. Co ją czekało? Dodał gazu. Prędkościomierz przemierzał drogę z lewa na prawo*, z zielonego, zamieniając się na żółty, z żółtego na pomarańczowy. 230km/h. Na terenie zabudowanym. Widział już, że zbliża się do dosyc ostrego zakrętu.
____________________________________________________________

Ojciec Maksa stał w salonie. Podszedł do okna, żeby popatrzec, jak Maks, w tumanach dymu z opon oddala się w kierunku głównej ulicy przelotowej. Poczuł na ramieniu kobiecą dłoń. Ujął ją uprzejmie, zdjął z ramienia i pocałował. Odwrócił się do właścicielki dłoni. Zbliżył się do niej.
- I jak tam, z naszym malym, słodkim króliczkiem? - zapytała kobieta.
- Łyka wszystko, jak pelikan. Przygotuj się, moja kochana Dorotko, do rytuału. Za kilkadziesiąt minut będzie po wszystkim.
____________________________________________________________

Maks widział już zbliżający się zakręt. Wcisnął pedał hamulca. Nic...wcisnął jeszcze raz. I jeszcze jeden. I jeszcze. Nic. Poczuł tylko, jak w momencie próby skrętu, tyłem samochodu zarzuca. Próbował jeszcze skontrowac, ale samochodem zarzuciło jeszcze mocniej, tym razem w drugą stronę. Maks znalazł się w metalowo-węglowej pułapce, pędzącej 200 km/h. Nie zauważył nawet, kiedy z impetem wbił się w stojące nieopodal drzewo. Ostatnie, co poczuł, to jak jego głowa rozbiła boczną szybę. Potem ogarnęła go ciemnośc.
____________________________________________________________

- ...dzy...a...ńcy! Prz...a...wi...a...dy... - Maks czuł ogromny ból. Bolało go dosłownie wszystko. Był pewien, że śmierc powitała go z otwartymi ramionami. Ale tak się nie stało. Słyszał jakieś donośne glosy. Ktos przemawiał. A tłum szaleńczo bił brawa i pochukiwał. Otworzył oczy. Teraz już wiedział, czemu czuł ból. Przywiązany był do pala. Jego stopy zwisały bezwładnie około metra, może dwóch, nad ziemią. Na prawo od niego, przy wyciosanym z surowego kamienia ołtarzu, stał...Boże! Czy to możliwe? To przecież mój ojciec! - pomyślał Maks.
- Po raz kolejny bestia się przebudziła! I po raz kolejny jest głodna! - ojciec Maksa przemawiał do zebranej tłuszczy. Gdzieś w oddali słychac było chórki, śpiewające w jakimś dziwnym języku. Maks zaczął się szarpac, gdy jego ojciec kontynuował. - Tak jak zawsze, przygotowaliśmy naszą ofiarę. Pozwólmy, aby Bestia nasyciła się nią! - to mówiąc, pal zaczął powoli opadac. Gdy dotknął ziemi, do Maksa podeszło dwóch rosłych mężczyzn i kilka razy uderzyli go z całych sił w twarz. Rozwiązano go. Padł na ziemię. Czuł, że miał połamane nogi i ręce. Czuł, jak jegomośc w czarnym kapturze i z kosą w ręku zbliżał się do niego na czarnym rumaku. Widział śmierc. We własnej osobie. Ci sami mężczyźni, którzy go obili, wzięli go pod pachy i podprowadzili na skraj ogromnej dziury. Miała grubo ponad 20 metrów średnicy. Ojciec Maksa stanął za nim.
- NIECH SIĘ SPEŁNI! - wykrzyknął i kopnął Maksa w plecy. Maks już nie poczuł, jak uderzał o ziemię dwieście metrów niżej. Czuł tylko pęd powietrza...

KONIEC ROZDZIAŁU PIERWSZEGO :P :D
____________________________________________________________

Tamara siedziała w swoim mieszkaniu. Interes nie kręcił się zbyt dobrze od kilku tygodni. A za mieszkanie w centrum Warszawy trzeba było płacic niemałe pieniądze. Ostatnie zlecenie dostała pół roku temu. Pieniądze powoli się kurczyły, a zleceń jak nie było, tak nie ma. Zapaliła papierosa i usiadła przy biurku, kiedy do drzwi ktoś zapukał. Wstała, podeszła do nich i zerknęła przez judasza. Otworzyła drzwi. Przez nimi stał mężczyzna. Wysoki, przystojny. Ubrany był w kremowy garnitur.
- Dzień dobry - odezwał się. - Czy mam przyjemnośc z panią Tamarą Gregorson?
- Zależy kto pyta - Tamara rzuciła na mężczyznę okiem.
- Przepraszam. Nazywam się Tomasz Jędrzejski. Slyszałem, że można panią... - przerwal i rozejrzał się po klatce. Nachylił się i szepnął Tamarze do ucha. - ...wynająć. - Tamara odsuneła się, wpuszczając mężczyznę do środka. Wskazała mu krzeszlo przy biurku, po czym sama usiadla na fotelu.
- W czym problem? - zapytała, kiedy gośc usiadł.
- No więc...moi pracodawcy szukają kogoś godnego zaufania, a jednak nierzucającego się w oczy.
- Mam pracownika, który nie pyta, tylko wykonuje. W czym problem?
- Cóż. No więc tak...Tuchów. Małe miasteczko na południe od Tarnowa. Nasza...khym...agencja, dowiedziała się niedawno, że prawdopodobnym jest, że panuje tam jakaś tajemnicza sekta. Słyszała pani może kiedyś o "Zjednoczeniu"?
- Owszem. Najpotężniejsza sekta od czasu zakończenia Rozruchów. Rozciąga swoje macki na całą Europę i częśc Azji. Ma swoich ludzi w USA, Ameryce Południowej, Japonii. Praktycznie na każdym kontynencie.
- No właśnie. Mamy podstawy sądzic, że serce "Zjednoczenia" znajduje się właśnie w Tuchowie.
- Nie macie ludzi, żeby samemu się tym zając?
- No właśnie...tu pojawia się problem - mężczyzna odchylił marynarkę. Tamara zobaczyła odznakę.
- Służby Zjednoczonej Unii Europejskiej? Pan chyba ocipiał! - rzuciła Tamara.
- Chwileczkę. Proszę poczekac. Jesteśmy w stanie panią sowicie wynagrodzic. 250 tysięcy Euro teraz i drugie tyle po wykonaniu misji. Pani człowiek będzie miał do wykonania tylko jedno zadanie.
- Zaraz zaraz zaraz...nie mam zamiaru pakowac się w jakieś gó*no, nie wiedząc, o co w nim chodzi. Wszystko. Od początku do końca. Albo możecie zapomniec o "Żołnierzu".
- Okej. Oczywiście zaświadcza pani, że to wszystko, o czym mówimy, zostanie między nami?
- Dwa razy dziennie moi ludzie sprawdzają mieszkanie. Przez szyby nie przejdzie żaden podsłuch. Nie ma pan się czego obawiac.
- Dobrze, w takim bądź razie. Rok temu do Tuchowia wyslaliśmy naszego najlepszego agenta. Był pod przykrywką. Wszystkim nam się wydawało, że idzie nam dobrze. Sami nawet nie zauważyliśmy, kiedy zaczęli mu robic pranie mózgu. W pewnym momencie był przekonany, że w mieścinie posiadał rodzinę, narzeczoną. Ba, nawet, że wygrał na loterii. Nie wiemy skąd, ale wszyscy mieszkańcy wiedzieli, kim tak naprawdę jest. Pół roku temu słuch o nim zaginął. Przez następne trzy miesięca z naszych posterunków dochodziły wiadomości. Między innymi, że mieszkańcy zamordowali naszego agenta. W chwili obecnej nie mamy z nikim kontaktu. Tuchów i okolice zdają się byc zapomnianymi przez Boga. Mieścina pośrodku kilku zboczy gór. Otoczona rzekami, górami i lasami, jest praktycznie nie do wykrycia dla kogoś, kto nie chce tam trafic.
- Wiem. Znam historie tego miasteczka. Połowa z nich to legendy a druga połowa to plotki.
- W każdej plotce znajdzie się ziarno prawdy. Ale do rzeczy. Chcemy, żeby jeden z twoich Żołnierzy dostał się do miasteczka. A jego celem będzie Księga Lidera.
- Księga Lidera? Toż to duby smalone! - oburzyła się Tamara.
- Jest pani tak tego pewna? Do czasu wybuchu Rozruchów, byliśmy pewni, że Biblia Szatana też nie istnieje, prawda?
- Ale...ale...ale ta biblia, to zupełnie coś innego. Księga Lidera to, według opowiadań, przepotężny artefakt! Jeśli rzeczywiście wierzycie w to, co o niej wiecie, to możemy miec większe problemy niż wam się zdaje!
- Wiem. Myśli pani, że damy radę się jakoś dogadac? - Tamara ciężko westchnęła.
- Chodź pan. Podpiszemy kontrakt.
____________________________________________________________

Gun siedział w zaroślach. Przeklinał chwilę, kiedy zgodził się na to wszystko. Ten cały Tuchów to nie było miasteczko z opowiadań Tamary. Radio padło, żaden telefon nie działał, kompas szalał. To był jakiś cholerny trójkąt bermudzki! Jedyne, na czym mógł polegac, to broń i jego własne umiejętności. Z tej odległości miasto wydawało się byc całkowicie wymarłe. Cóż. Postanowił nie siedziec dlużej w jednym miejscu, tylko ruszyc i miec nadzieję, że na nikogo się nie natknie.
Awatar użytkownika
Spock
Administrator
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 2007-02-19, 17:23
Lokalizacja: Kraina Latających Siekier
Komentarze: 7

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Spock »

Miasto wyglądało na całkiem wymarłe. Żaden samochód nie przejeżdżał ulicami, żaden człowiek nie spacerował chodnikiem, nawet żaden bezdomny kot nie wałęsał się po pustych podwórkach. Próbowal pukać do kliku domów, ale za każdym razem odpowiadała mu tylko głucha cisza. Wiatr hulał pustymi ulicami, niosąc żółte, jesienne liście.

W pewnym momencie poczuł, że buty lepią mu się do asfaltu. Przystanął. Na chodniku pełno było kałuż wypełnionych jakimś dziwnym płynem - Ki pieron ? - Nabrał odrobinę na czubek noża, spojrzał pod światło. Było półprzezroczyste, opalizujące na zielono. Gęste jak klej, ale klejem nie było. Zamiast spływać w dół, wiło się i falowało, jak robak na haczyku. Nie mógł jednak wypatrzyć niczego, co mogłoby świadczyć o naturze substancji. - Kolejna zagadka - Wyjął pojemnik i strząsnął próbkę - Trzeba będzie zbadać to później.

Szedł dalej ciasnymi uliczkami, aż dotarł do rynku. Nawet główna "imprezownia" miasta świeciła pustkami. Już chciał minąć obojętnie, gdy przystanął. Na środku placu stała dziewczyna. Szczupła, drobna brunetka. Dzień był raczej chłodny, mimo to ubrana była tylko w cienką sukienkę. Stała bez ruchu, chłodne powietrze zdawało się nie robić na niej wrażenia. Gun Podszedł bliżej.
- Dzień dobry - powiedział, nie wiedząc dobrze co powiedzieć. - Jak masz na imię ? Mieszkasz tutaj ?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Spoglądała na niego obojętnie, szklistymi oczami. Gun przyjrzał się uważnie, zamachał ręką przed jej twarzą - Bez reakcji.
- Jestes tu sama ?
W odpowiedzi zarzuciła mu ręce na szyję, objęła mocno i przywarła całym ciałem. Jej ręce błądziły po plecach Guna, zatopiła usta w jego ustach. Poczuł jak serce zaczyna mu mocniej bić, czuł jej ciepło mimo ubrania. Odchylił głowę, spojrzał w oczy...

Z nagłym strachem odepchnął ją od siebie i odskoczył. Upadła, ale nadal nie wypowiedziała żadnego słowa. Wciąż patrzyła z tym samym, pozbawionym uczuć wyrazem twarzy. Nie, nie patrzyła na niego, raczej gdzieś poza nim, jakby chciała prześwietlić go wzrokiem na wylot
- Co robisz !?
Otoczenie się zmieniało. Zobaczył ruch na ziemi, wśród domów i w koronach drzew. Ludzie ? Czy ktoś nadchodził ? Nie - raczej coś. Jakby ciemna fala spływała zewsząd, pełznąc koncentrycznie w jego stronę. Rozejrzał się w panice - drogę ucieczki miał odciętą. Po dziewczynie nie było ani śladu. Nagle kleista ciecz wystrzeliła w górę, rzuciła się na Guna, otoczyła, zamknęła jak kokon. Zaczął w niej tonąć, dusić się. Czuł jak odrywa go od ziemi i płynie w jej trzewiach. Wielka masa zgniatała go, prawie nie mógł się ruszać. Herkulesowym wysiłkiem wymacał w kieszeni induktor. Nacisnął wyzwalacz.
Błysnęło i raził bólem. Bólem, który był także jego udziałem, gdy impuls elektryczny przeszył połykającą go ciecz. Ucisk zelżał i Gun runął na ziemię. Kaszląc z trudem łapał oddech. Podniósł głowę i zobaczył zwijające się w dreszczach bezkształtne cielsko. Nie chciał czekać na kontratak. Wciąż zamroczony rzucił się do ucieczki.

____________

PS. TYLKO NIE ZABIJAJCIE GOSCIA, ON I TA GALARETA JESZCZE MI się PRZYDADZA
Awatar użytkownika
Dagmara
Senior forum
Senior forum
Posty: 1535
Rejestracja: 2008-02-29, 18:57
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 1

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Dagmara »

- Jezusie kochany, co to było- uciekał tak szybko, aż się za nim kurzyło, nigdy nawet się nie spodziewał, że potrafi tak biegać. Musi jak najszybciej skontaktować się z Tamarą.
Gdy zorientował się że nikt go nie goni, przystanął z trudem łapiąc oddech, na przeciw niemu widniał znak ul. Mazurska,
dookoła niego były same pustki, ani żywej duszy,nerwowo popatrzył na zegarek, dochodziła godz 20.00.
- Będę musiał sporządzić jakiś raport, tylko co ja w nim napiszę, ze zaatakował mnie jakiś glut?- zastanawiał się- i kim była ta tajemnicza dziewczyna...

Dorota obudziła się, okropnie bolała ją głowa, minęły już trzy miesiące odkąd Maksa zamordowano, okropnie to przeżyła i z drugiej strony obwiniała siebie za to że tak łatwo dała się omanić. Nafaszerowana narkotykami i różnymi lekami stała otumaniona kiedy jej ukochanego mordowano. Zabili również Adama i jego wuja. I Marta ta podła kobieta, okazała się członkinią sekty, to ona podawała jej leki mówiąc, że to jej pomoże. To ona zadzwoniła do dr Martensa i powiedziała, że razem z Dorotą są w kościele św. Mateusza, to ona powiadomiła go, że syn do niego jedzie i to ona zawiozła skrótem nafaszerowaną Dorotę do willi szalonego doktora,willi w której obie się teraz znajdują. Ogarniała ją wściekłość i rozpacz zarazem, już nigdy nie dam z siebie zrobić królika doświadczalnego, musi udawać głupią i otumanioną, tylko w ten sposób zdoła stąd uciec. Z zamyśleń oderwały ją głosy za drzwi, była to Marta rozmawiająca z Martensem.
- potrzebujemy więcej czasu, by Belial przybył, będą kolejne rytuały-rzekła Marta.
- a co z dziewczyną, jak moja kochana się czuję, ona i księga są najważniejsze, gdy nadejdzie odpowiednia chwila, bestia wykorzysta jej ciało i dzięki dziewczynie będziemy mieli bez problemowy z nią kontakt, odparł doktor.
- Dorota śpi, strażnicy jej strzegą, zresztą dałam jej silne środki nasenne, jednak ciągle gdy dochodzi do siebie rozpacza za Maksem. I jeszcze jedno, mam obawy co do jej mocy, ty widzisz jak ona na nas patrzy, ten gniew, rozpacz, mogą doprowadzić do czegoś złego, moim zdaniem najlepiej by było pozbyć się dziewczyny- powiedziała Marta z zawahaniem.
- głupia, jej nie może spaść włos z głowy, czego ty się obawiasz do cholery, tego, że potrafi czytać w myślach, ludzi którzy nie umieją ich przed nią zamknąć, czy tego że potrafi poruszać przedmioty siłą woli? To nie jest dla nas zagrożeniem...- warknął- czy Księga Lidera dalej znajduje się na dole w czarnej sali?
- oczywiście.
- to dobrze, teraz choć, musimy pojechać w pewne miejsce....
Dorota słyszała jak się oddalają, ich słowa wzbudziły w niej jeszcze większą odrazę i gniew, szybko się ubrała i wyszła cicho z pokoju. W willi było paru zakapturzonych strażników, ale jakoś udało jej się nie natrafić na żadnego schodząc do Czarnej Sali.
Sala była przerażająca, cała w czarnym kolorze, paliły się dookoła świece a na ścianie wisiały krzyże do gury nogami, na suficie widniał ogromny pentagram namalowany ludzką krwią. Na środku sali stał mały czarny stół, za nim był potężny krzyż z ukrzyżowanym Jezusem, przebity włócznią, okropny widok, pomyślała. Na stole leżała duża księga, oprawę miała z ludzkiej skóry
Szybko nie namyślając się dłużej wzięła księgę- no paskudo zabieram cię ze sobą, już za dużo obie złego wyrządziłyśmy- cicho wyszła z sali. Kiedy przechodziła przez salę zegarów- kolekcja doktorka- nagle zobaczyło ją 5 strażników. Ktoś krzyknął:
- hej mała a ty dokąd to, nie miałaś przypadkiem spać?
- Rand patrz co ona trzyma to księga!- krzyknął drugi- łapać tą małą czarownicę! ruszyli na Dorotę.
- Przeklęci- warknęła Dorota, fala gniewu sięgnęła w niej zenitu- niech was piekło w cholerę pochłonie raz na zawsze!- ja wam pokaże co potrafi robić prawdziwa czarownica!
-Przybądźcie moje moce, pokażcie tym marnym ludzikom swoją potęgę- krzyknęła.
Przerażeni mężczyźni staneli jak wryci, w willi pootwierały się wszystkie drzwi i powybijał okna, zerwał się potężny wiatr, potężne zegary zaczęły się unosić w powietrzu, mężczyźni wrzeszcząc za czeli na ślepo uciekać, wtedy zegary runęły na napastników, ich ostre końce poprzebijały na wylot ich ciała, krew trysnęła strumieniem, rozpętała się prawdziwa rzeźń.
Dorota w osłupieniu stała i patrzyła się na wszystko, nigdy się nie spodziewała, że potrafi dokonać takich rzeczy, nie zastanawiając się dłużej uciekła na ulicę.
- ale gdzie ja mam się ukryć, wszyscy, którym ufała odeszli, ze łzami w oczach pomyślała o Maksie. Nagle do głowy przyszła jej myśl- Karina-kuzynka, która mieszkała w Jaszkówce, 8km od
Tuchowa, w sumie nie odzywały się do siebie przez 4 lata, bo się kiedyś tam pokłóciły, ale Karina jak się o wszystkim dowie zapewne jej pomoże, zresztą już kiedyś ostrzegała ją przed Martą, kuzynka widziała przyszłość i potrafiła rozmawiać z umarłymi, tak do niej właśnie się uda, tam musi się schować przed wszystkimi. Ruszyła w drogę, trzymając mocno księgę pod pachą...
Do wioski doszła o godz 23.00, wioska była mała, ale przytulna, w oknach małych domków paliły się światła i widać było światło od włączonych telewizorów. Trafiła bez problemu do domku z numerem 13, zadzwoniła. Karina otworzyła natychmiast, jakby jej się spodziewała, była to śliczna dziewczyna w Doroty wieku, miała lokowane długie rude włosy i oczy zielone niczym letnia trawa.
-O proszę przyszła koza do woza, wyglądasz jak 7 nieszczęść- z dumą powiedziała kuzynka.
-Witaj Karino ja...-
- wiem po co przyszłaś, wiedziałam, że czym prędzej, czy później się u mnie zjawisz, by się u mnie schronić, ostrzegałam cię, ale ty słuchać mnie nie chciałaś, cóż nie cofniemy czasu, choć i trzeba pozbyć się tej księgi to samo zło nic więcej- stwierdziła Karina.
- ale gdzie ją najlepiej schować?
- zakopiemy ją i już znam dobre miejsce, ale najpierw trzeba oczyścić Twoje ciało, aby żadne licho nie ściągnęło tu...- Razem weszły do domu.


Gun, wciąż przerażony owym zajściem postanowił ukryć się w zaniedbanym parku, zanim podejmie kolejny krok, musi wszystko przemyśleć i co najważniejsze, jak nastanie świt musi skontaktować się jakoś z Tamarą...


Kiedy doktor Martens, wrócił z Martą zastali taki widok jakby tornado przez wille przeszło, zaszokowani weszli do środka, ale zastali tam tylko martwe ciała strażników...
Ostatnio zmieniony 2009-10-28, 18:28 przez Dagmara, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Spooky Fox
Administrator
Administrator
Posty: 1976
Rejestracja: 2009-03-02, 02:05
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 6

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Spooky Fox »

Dobra. Dajcie mi czas do wieczora, to znowu wam pokrzyżuje plany xD

-- 2009-10-28, 20:15 --

Gun siedział na ławeczce w parku. Była na uboczu, więc czuł się tutaj w miarę bezpiecznie. Pomyślał o mazi, która go zaatakowała. Co w tym mieście się działo? Wyjął z kieszenie kamizelki niewielkie urządzenie. Otwierało się jak przenośny odtwarzacz DVD, ale zamiast miejsca na płytę, miał mnóstwo guziczków. Nacisnął jeden z nich i mały ekran zalało niebieskie tło. Ikona anteny satelitarnej kręciła się w lewo i prawo. Siła sygnału nadal była zerowa. Po chwili na ekranie pojawiła się wiadomośc: connection lost. Gun zaklął soczyście pod nosem i z impetem zamknął urządzenie. Zdjął z pleców swojego Steyr AUG'a*, sprawdził, czy magazynek jest pełen. To samo zrobił ze swoim Desert Eaglem*. Wszystko było w porządku. Ale nadal zastanawiał się, co jest grane w tym miasteczku. I gdzie może znaleźc Księgę Lidera. Miał pewne skąpe informacje na ten temat. Gdzieś w oddali zaczął bic zegar, oznajmiający godzinę 21. Z pobliskich drzew zerwało się ptactwo. Gunowi przeszły cierki po plecach, widząc ogromne czarne plamy stworzone przez odlatujące kruki. Przypomniała mu się tajemnicza masa. Z zamyślenia wyrwał go krzyk. Chwycił swój karabin, wstał i starał się usłyszec, skąd dochodził krzyk. Z pewnością z parku. Krzyk jeszcze raz przeszył ciężkie, zimne powietrze. Gun już wiedział, gdzie się skierowac. Wybiegł na główną alejkę. Z oddali, pośród cieni drzew, przysłaniających parkowe latarnie dostrzegł biegnącą postac. Była niska. Jego uszu doszedł płacz. To było dziecko! Dziewczynka! Dopiero teraz dostrzegł kilka postaci, które ją goniły. W zasadzie to nie mogło byc nazwane biegiem. Powoli, ale systematycznie podążały za dzieckiem. Gun przybrał pozycję gotową do strzału i począł powoli iśc w kierunku dziecka. Dziewczynka tymczasem odwróciła się, aby zobaczyc, czy oddala się od pogoni. Nie zauważyła dużego patyka, leżącego na samym środku ścieżki. Potknęła się o niego i z impetem uderzyła o ziemię. Nie mogąc wstac, odwróciła się na plecy i starała się odczołgac od wrogów. Znowu zobaczyła ich w pełnej krasie, kiedy się do niej zbliżyli. Chciała krzyknąc z przerażenia, ale głos ugrzązł jej gdzieś w gardle. To tylko z oddali przypominało człowieka. Duża, wysoka na niecałe dwa metry rzecz. Twarz miała groteskową. Czasami półzwierzęcą, półludzką. Ta akurat, która była najbliżej dziewczynki, miała twarz straszliwie powyginaną. Jedno oko małe, drugie wielkie prawie na pół głowy. Nie miała jednego ucha. Ust nie było widac w ogóle, ale kiedy się zbliżyła, do leżącego dziecka, otworzyła je szeroko. Tak, jak żaden człowiek nie mógłby otworzyc. Ogromne usta otworzyły się, pokazując dwa rzędy, ostrych jak brzytwa, małych ząbków. Przerażający język wychynął z czerni. Rozdwojony na końcu i niemożliwie długi, zaczął lizac na początku ręce i nogi należące do stworzenia. Potem, gdy było bliżej, złapało za kostkę dziewczynkę. Ręce zakończone były trzema, lub czterema, długimi palcami. Dwa z tych palców kończyły się ostrym i długim pazurem. Noga, jakby ulepiona z mięsa. Widac było jakby kazdy nerw i naczynia krwionośne. Mięśnie naprężały się. Zamiast drugiej nogi, stwór miał kawałek deski. Bardzo podobnej, do takiej, jaką mieli zazwyczaj źli piraci z bajek dla dzieci. Dziewczynka zamknęła oczy, kiedy stwór się zbliżył twarzą. Usłyszała głośny trzask i poczuła, jak uścisk języka potwora zelżał na jej kostce. Otworzyła oczy, bo poczuła lepką, ciepłą maź spadającą jej na nogi. Teraz stwór był jeszcze straszniejszy. Zamiast oka miał ogromną dziurę, z której tryskała zielono-niebieska ciecz. Potwór skrzeczał i ryczał. Dziewczynka poczuła silny chwyt za rękę i pociągnięcie. Odwróciła się i zobaczyła jakiegoś mężczyznę.
- Nie bój się dziecko. Nie zrobię Ci krzywdy. Stań za mną - odezwał się mężczyzna. Dziewczynka wykonała polecenie, stając za nim i uczepiając się nogawki u jego spodni. Nie chciała, ale patrzyła mu zza pleców na zbliżające się potwory. Ten, który ją złapał nadal skrzeczał. Pozostała dwójka rzuciła się szybko na mężczyznę.

Gun nie wiedział, co to są za cholerstwa, ale wiedział, że są niebezpieczne. Dziewczynka była bezpieczna. Teraz trzeba się rozprawic z tymi mutantami. Zobaczył, jak dwa z nich zbliżają się szybko do niego. Pociągnął za spust. Kule dosięgnęły celu. Stwór po prawej padł na ziemię skrzecząc, z roztrzaskaną klatką piersiową. Gun pozwolił sobie na szybkie zerknięcie do tyłu.
- Odejdź stąd. Stań tam. Koło latarni i rozglądaj się wokół siebie. Jakbyś coś zauważyła, krzycz ile sił. Zrozumiałaś? - dziewczynka nie odpowiedziała. Puściła Guna i popędziła kilka metrów dalej, rozglądając się gorączkowo, jakby z każdego krzewu miał na nią wypaśc stwór. Tymczasem Gun, mierzac juz do drugiego potwora, opuścił lekko broń i strzelił mu w nogi. Stwór padł na ziemię. Gun podszedł do niego i ponownie nacisnął na spust, masakrując mu nogi i jedną z rąk. Nadepnął mu na kark, żeby się nie ruszał z miejsca. Usłyszał, jak stwór, który złapał dziewczynkę wstał. Łypał na niego pustym oczodołem. Gun już nie czuł strachu. Jak zawsze, w trakcie walki. Tak był wyszkolony. Czuł i tym razem, że moc berserkera dotknęła jego umysłu. Zdjął nogę z potwora leżącego na ziemi, wycelował i począł iśc w stronę tego pierwszego. Strzelał pojedyńczo. Każdy pocisk trafiał, a jednak potwór nie padał. "klik klik". O, ja Gun nienawidził, kiedy w najmniej odpowiednim momencie kończy się magazynek. Nie miał czasu na zmianę. Rzucił karabin na ziemię i sięgnął po Desert Eaglea. Ale go nie miał. Zerknął szybko na kaburę. Rzeczywiście była pusta. Pistolet musiał zostac na ławce. Kur*a jego... - zaklął Gun. Nie dokończył, bo stwór wyciągnął ku niemu swój długi jęzor. Poczuł wilgoc na szyi. Złapał za język, ale ręce się ześlizgiwały. Czuł, jak chwyt na jego szyi się zacieśnia. Ostatnim wysiłkiem sięgnął po nóż, który trzymał w futerale na wysokości ramienia. Odpiął zapinkę, wyciągnął nóż i chlasnął nim na odlew. Uciął jęzor i szybko zrzucił jego resztki ze swojej szyi. Stwór krzyknął i z pełnym gniewem rzucił się na Guna. Ten, nie czekając długo, zrobił to samo. Uniknął silnego chwytu potwora odskakując w ostatnim momencie. Schylił się, odwrócił i złapał mocno za dziurę w głowie. To musiało bolec potwora. Gun szarpnął głowę do góry i zaczął wbijac nóż w gardło. Wbijał tak dlugo, dopóki stwór nie zaczął charczec, a glowa trzymała się ciała już tylko na kawałku skóry. Gun dyszał ciężko. Podniósł karabin z ziemi, schował nóż, przeładował magazynek i podszedł do potwora, którego zostawił przy życiu. Nadepnął mu na kark i mocno nacisnął. Stwór miotał się chwilę, po czym znieruchomiał. Dla zasady Gun wpakował mu jeszcze dwie kule prosto w głowę. Podszedł do dziewczynki. Była przerażona. Patrzała się na niego swoimi dużymi, niebieskimi oczyma.
- Nie bój się. Potwory już sobie poszły - dziewczynce łzy zakręciły się oczach, po czym mocno wtuliła się w Guna. - Jak masz na imię?
- Natalia - odpowiedziała dziewczynka, nadal wtulona.
- Ja jestem Felix. Ale możesz mi mówic Gun. Chodź maleńka. Musimy znaleźc jakieś schronienie na noc.
____________________________________________________________

Ból był okrutny. Wręcz niemożliwy do utrzymania. Rozejrzał się tyle, na ile pozwalały mu pasy, którymi był przykuty do łóżka. Leżał w jakiejś sali. Zaczął się szarpac, ale pasy były zbyt grube. Ból go zniewolił. Ułożył spokojnie głowę i czekał. Coś przecież stac się musi. Ale jeśli ktokolwiek miał go zabic, zrobiłby to dawno temu. W zasadzie, to chyba próbowali...

W ciemnym pomieszeniu pełnym monitorów siedział mężczyzna. Zza weneckiego lustra obserwował pacjenta. Widział, jak się budzi i zaczyna rzucac, ale po chwili dał sobie spokój. Nieznajomy chwycił za telefon i wykręcił trzycyfrowy numer.
- Grzegorz? Zadzwoń do doktora Martensa. Maks się właśnie obudził.
Awatar użytkownika
Dagmara
Senior forum
Senior forum
Posty: 1535
Rejestracja: 2008-02-29, 18:57
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 1

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Dagmara »

Było ciemno, Gun szedł trzymając małą Natalię za rękę, rozglądał się co chwile, mając nadzieje, że już żadna cholera nie wyskoczy gdzieś za rogu.
Natalia, również się rozglądała, okropnie się bała, właściwie to nie wiedziała co się dzieje, nie wiedziała gdzie podziali się jej rodzice i siostrzyczka, wszyscy nagle znikneli...
Zatrzymali się przy fontannie lwa i wtedy Gun powiedział do małej:
- odpocznijmy trochę dobrze? A tak właściwie, wiem że to dla ciebie trudne, ale powiedz mi co się stało, gdzie są wszyscy mieszkańcy?
Dziecko popatrzyło na Guna z zastanowieniem, po chwili jednak dziewczynka rzekła:
- wszyscy znikneli.
- Jak to zniknęli, malutka ludzie nie znikają ot tak, opowiedz mi po kolei o wszystkim.
Natalia westchnęła- obudził mnie dzisiaj krzyk siostrzyczki, zeszłam na dół do pokoju, ale w domu było ciemno i nikogo w nim nie było. Wyszłam na zewnątrz, rodzice i moja siostra zniknęli, dzwoniłam do sąsiadek, ale one również zniknęły- zaczęła szlochać- ja chce do rodziców.
Gun nie nadążał, jak to możliwe, że ludzie w tym mieście tak po prostu znikają...
- szłam ulicą-ciągła dalej- i wtedy zaatakowały mnie te potwory, wcześniej nad kimś się pochylały, ale nie wiem kto to był, kiedy mnie zauważyły zaczęłam uciekać, a one za mną...
Gun popatrzył na dziecko, biedna mała pomyslał:
-słuchaj Natalia, zaprowadź mnie do swojego domu, to bardzo ważne, ,muszę się u ciebie porozglądać i poszukamy twoich rodziców.
Dziewczynka zgodziła się- to nie daleko- powiedziała, złapała mocno Guna ze rękę i poszli...


Oczyszczenie, poszło zgodnie z planem, księga została zakopana pod jednym z dębów w sadzie Kariny, który znajdował się 2 km od domu, ale z okien było go widać, Dorota brała kąpiel, myślami jednak była przy Maksie i przy wydarzeniu w willi, jak to możliwe,, że jest w posiadaniu takiej niszczycielskiej mocy, najlepiej jednak będzie, jeśli o niej zapomni, zostanie tylko przy czytaniu myśli i poruszaniu przedmiotów. Do łazienki weszła Karina:
- masz tu nowe ubrania, twoje spaliłam, twoje szczęście, że mamy ten sam rozmiar- powiedziawszy
to szybko wyszła. Była surową kobietą, ale o dobrym sercu, często pomagała bezdomnym ludziom i zwierzętom.
Dorota ubrała się szybko, spojrzała w lustro, nie wyglądała najlepiej, była zmęczona i obolała, wyszła z łazienki. Stanęła koło kuzynki, która siedziała w fotelu i oglądała telewizję, nawet nie zauważyła kiedy Karina zaczęła się jej uważnie przyglądać.
- dziękuje ci z całego serca- powiedziała Dorota- nie wiem co by się ze mną stało, gdzie bym się podziała gdyby nie ty...echem dlaczego tak na mnie patrzysz?
- moja panno, czy ty w ogóle wiesz, że jesteś w ciąży?
Dorota zdębiała, patrzyła na kuzynkę tak jakby ducha zobaczyła.
-Karina weź nie żartuj sobie ze mnie, już dosyć mam problemów.
- nic tylko walnąć ciebie w ten pusty łeb- mruknęła kuzynka- jesteś w ciąży to już 3 miesiąc- wstała z fotela i położyła rękę na brzuchu dziewczyny- HA!- krzyknęła- no, moje gratulacje to bliźnięta, chłopczyk i dziewczynka, od dziewczynki bije niesamowita energia, mimo iż faszerowano ciebie różnymi śmieciami, to dzieci są silne i zdrowe, urodzisz tutaj, pomogę ci.
Dorota nie wiedziała co powiedzieć, owszem spóźniała jej się miesiączka, ale myślała, że to przez tą całą chemię, ech, szkoda, że Maks nigdy nie zobaczy swoich pociech, posmutniała...


Gun doszedł razem z Natalią do jej domu, panowała na osiedlu grobowa cisza, weszli do środka.
W domu unosił się ciężki zapach, Gun zapalił światło, w domu panował idealny porządek, popatrzył na Natalię i powiedział:
-razem się porozglądamy dobrze, może uda nam się coś znaleźć, jakiś ślad, który zaprowadzi nas do twoich rodziców.
Dziewczynka pokiwała na znak zgody główką.
Obeszli cały dom i nic, ani śladu po rodzinie Natalii. Gun postanowił, że przeczekają noc w domu, o takiej porze, w takich okolicznościach, jest niebezpiecznie włóczyć się z dzieckiem po ulicach.


Maks, chciał po kolei przypomnieć sobie wszystko co się wydarzyło,pamiętał rozmowę z ojcem i wypadek, ktoś szperał przy hamulcach, pamiętał jak spadał gdzieś, ale co było dalej?
To wszystko to jakiś cholerny koszmar...
- Ku*wa, gdzie ja jestem, jak mnie wszystko do diabła boli.
Porozglądał się po sali w której się znajdował, zauważył kilka kamer, ktoś go obserwował na pewno:
-Hej! czy ktoś mnie słyszy!- krzyknął,
lecz odpowiedziało mu tylko buczenie lekarskich sprzętów.


PS Karina to postać pozytywna w naszym opowiadaniu, małe info dla zainteresowanych
Ostatnio zmieniony 2009-10-28, 22:24 przez Dagmara, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Spooky Fox
Administrator
Administrator
Posty: 1976
Rejestracja: 2009-03-02, 02:05
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 6

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Spooky Fox »

Teraz ja. Mam coś grubego w głowie. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Poczekajcie z dwie, trzy godzinki.

-- 2009-10-28, 23:52 --

Do czytania tego posta, zwłaszcza tobie, Dagmara, proponuję zarzucic do winampa, albo odpalic na youtube któryś z tych kawałków:

Limp Bizkit - Eat You Alive
Limp Bizkit - Nookie
Limp Bizkit - It'll be ok
Limp Bizkit - Take a look around
Rammstein - Engel
Rammstein - Feuer Frei

Jak dla mnie, brzmienia idealnie pasują do czytania tej kontynuacji ;) Po prostu zarzuccie to sobie do wina i wkręcajcie się w posta.

P.S. - DanaS -> ty wiesz, o co kaman, nie? :D Pewnie to czytając, przypomni Ci się kilka moich książek ze szkoły :D :D xD

____________________________________________________________

____________________________________________________________


Mężczyzna siedział za biurkiem, wpatrując się to raz na monitory, to na Maksa leżącego na łóżku. Do pomieszczenia wszedł Dr Martens. Mężczyzna wstał i podał mu rękę.
- Witam Pana. Dziękuję, że zjawił się pan tak szybko.
- Do rzeczy - Martens uścisnął rękę i popatrzał na Maksa. - Kiedy się obudził?
- Kilka minut temu - mężczyzna spojrzał na Martensa. Nie wyglądał zbyt spokojnie. - Czy można wiedziec, czy coś się stało? - Martens zerknął na mężczyznę.
- Nic, z czym bym sobie nie poradził. Czy Maks jest gotowy na test?
- Jak najbardziej. Wszystkie odczyty w normie. Ciśnienie w normie.
- Dobrze. Ile potrwa test?
- Kilkanaście minut. Może troszkę krócej.
- Dobrze. Więc zaczynajmy. Mam kilka spraw na głowie, które nie mogą zbyt długo czekac.
_________________

Maks patrzał, jak poprzez cieńkie rurki, do jego żył zaczyna wpływac jakiś dziwny, różowawy płyn. Szarpał się troszeczkę, ale w końcu odpłynął w nicośc. Do pomieszczenia, gdzie leżał, weszło dwóch tęgich mężczyzn. Przekręcili stół, na którym leżał Maks tak, że teraz Maks był w pozycji pionowej. Założyli mu na głowę jakiś dziwny, metalowy hełm z kilkoma kablami, które popodłączali do komputerów stojących obok, po czym wyszli.

_________________

Maks stał w pomieszczeniu dyrektora. Miał to, po co przyszedł. Ściskał w ręku małą książeczkę. Schował ją po chwili do plecaka. Sprawdził jeszcze raz, czy cała jego broń jest naładowana i gotowa do strzału. Kiedy wszystko sprawdził, powoli otworzył drzwi i rozejrzał się po ciemnym korytarzu. Trzymając w ręku colta z tłumikiem, powoli wysunął się na zewnątrz i podszedł do dużego, panoramicznego okna.
- Hmm...dwudzieste trzecie piętro. Czeka mnie długa droga na dół. Gdyby tylko ten pier*olony Dog nie nawalił, to zamiast na dół, musiałbym pójśc jedynie pięc pięter do góry, na dach. Ale nieee...po ch*j przysyłac śmigłowiec. Przecież to łatwe dostac się do najbardziej strzeżonego budynku w USA. Kur*a! - Maksa bolało, że musiał pracowac z niekompetentnymi ludźmi. Zawsze mu takich przydzielali.
- Stój. Rzuc broń, powoli odsuń się od okna z podniesionymi rękoma - tego Maks nie oczekiwał usłyszec. Powoli podniósł ręce do góry. Zobaczył w odbiciu szyby, że stoi za nim żołnierz z wymierzonym w jego kierunku M4.
- Spokojnie.
- Rzuc broń! - żołnierz najwyraźniej nie żartował i w każdej chwili zdolny był do wpakowania w plecy Maksa kilku naboi. Maks wykonał gwałtowny ruch, odrzucając swój pistolet na bok, po czym lekko się uchylił, by szybkim ruchem wydobyc z pochwy nóż wojskowy. Rozległy się strzały z karabinu. Maks odwrócił się i rzucił nóż w przeciwnika. Ten padł jak rażony, naciskając dalej na spust, dopóki jego mózg przestał pracowac. Jeszcze na chwilę wpadł w konwulsje, po czym znieruchomiał. Nie przeszkodziło to w tym, żeby w cały budynku, na wszystkich korytarzach, całkowicie pogasły wszystkie normalne światła, a zamiast nich, zaczęły migotac czerwone. Sekundę po włączeniu się tychże, cały budynek przeszył odgłos włączanego alarmu.
- SZLAG JASNY BY TO WSZYSTKO TRAFIŁ! - Maks zerknął na szybę, w której zatrzymały się pociski. - Kuloodporna. Bynajmniej mnie przez nie nie wyrzucą. A ty - Maks stanął nad martwym żołnierzem z nożem między oczami. - Przepraszam. Byłeś po prostu w złym miejscu o złej porze. To się nazywa miec pecha. - Maks chwycił M4 żołnierza, wyciągnął swój nóż z jego głowy, przetarł o żołnierski uniform, wsadził z powrotem do pochwy i ruszył korytarzami. Na reakcję wojska nie musiał długo czekac. Zaraz za rogiem napotkał kilku, którzy, jak tylko zobaczyli wyłaniającego się Maksa, bez ostrzeżenia zaczęli strzelac. Kule o włos minęły głowę Maksa i rozorały cały tynk na rogu ściany.
- Fuckin' bitches! - Maks sięgnął za pas i wyjął z niego granat. Odbezpieczył i wyrzucił w stronę żołnierzy. Ci niebardzo mieli gdzie uciekac, więc zakryli tylko twarze w geście obrony. Granat wybuchł, rozświetlając cały korytarz nieziemsko jasnym, niebieskim błyskiem. Maks szybko wyjął z kabury ręczny paralizator i wybiegł na spotkanie żolnierzom. Podbiegł szybko do jednego i potraktował go z prądu o natężeniu 10000 voltów. Unikając pięści żółnierza stojącego za nim, chwycił go za rękę, wykręcił i z nim zrobił to samo, co z pierwszym. Odwrócił się na pięcie i trzeciego najpierw potraktował z ciosu pięścią. Maks poczuł, jak łamią się zęby nieszczęśnika - Ale bynajmniej będziesz żył, dupku - pomyślał, kiedy wykręcał mu ramię i przyłożył paralizator do szyi. Czwarty już powoli wracał do stanu używalności i przecierał sobie oczy. Widząc Maksa sięgnął do kabury po pistolet. Maks jednak był szybsy. Kopem odrzucił rękę żołnierza z dala od kabury, po czym kopnął go z obrotu, posyłając go na najbliższą ścianę nieprzytomnego. Dla zasady potraktował go jeszcze z paralizatora. Słyszał za jego plecami, jak ktoś się skrada. Odwrócił się i wszystko zaczęło się dziac jakby w zwolnionym tempie. Widział, jak żołnierz naciska spust. Maks schylił się, wykonując małe salto. Zaczął biec w stronę żołnierza. Kule świstały wokół niego, ale żadna go nie trafiła. Podbiegł do niego, skoczył mu jedną nogą na udo, zapierając się przy tym i pozwalając, aby jego ciało uniosło się troszeczkę wyżej, po czym z całej siły uderzył żołnierza łokciem w sam czubek głowy. Ten padł nieprzytomny, ale Maks nie zapomniał go jeszcze porazic przed odejściem. Usłyszał odgłos przelatującego samolotu. Zerknął przez okno. Z samolotu na niskim pułapie wyskoczyło kilku spadochroniarzy.
- Jeden...drugi...trzeci...czwarty... - zaczął wyliczac Maks. Chwycił za interkom w jego uchu. - Roger, widzisz ich? Dasz radę coś zrobic?
- Jestem w trakcie wykonywania twojego żądania, Maks - usłyszał pomiędzy pojedyńczymi trzaskami, odpowiedź kompana. Po sekundzie usłyszał głośny odgłos wystrzału. Roger siedział na dole, około 700 metrów od budynku. Najlepszy strzelec jakiego nosiła ta ziemia. W dodatku w rękach miał najmocniejszą snajperkę świata. Maks zerknął na górę, jak jeden z nieszczęśników spada na dach budynku bez otwartego spadochronu. To było irracjonalne, ale zdawało mu się, że wręcz słyszał odgłos łamanych kości i zgniecionego ciała. Kolejny spadochroniarz nie zdążył otworzyc spadochronu, ale ten spadł na dół, na ziemię, przelatując tuż obok okna, przy którym stał Maks. Maks tylko sadystycznie pomachał mu.
- Spadochron! Otwórz spadochron! Hehehe...A! No tak. Nie możesz...hehehe. Z rozbawienia Maksa wyrwał odgłos windy, wjeżdżającej na piętro. Szybko skierował się w stronę schodów. Z kopa otworzył drzwi na klatkę schodową, kiedy w ścianie za nim ugrzęzło kilkanaście kul. Wiedział, że nie ma zbyt dużo czasu. Szybko pomknął na dach. Już wiedział, co zrobi. Z dachu tymczasem schodziło kilku spadochroniarzy gotowych roztrzaskac Maksowi głowę. Nie mógł się z nimi spotkac w tak ciasnym pomieszczeniu. Nie miałby szans. Z kopa otworzył drzwi z numerem 27. Wybiegł na korytarz.
- Czysto - przebiegł kilka korytarzy. Stanął przy oknie. Jakieś pięc metrów niżej był dach kolejnego budynku obok. Stał na nim śmigłowiec.
- Ratunek! O! Jak dobrze! - Maks był zadowolony, ale musiał się wrócic, żeby przejśc do tamtego budynku. Zawrócił na pięcie i ruszył korytarzem przed siebie. Minął porzucony wózek sprzątaczki. Już miał skręcac w lewo, w następny korytarz, kiedy poczuł lekkie ukłucie w łydkę i zdrętwienie nogi. Spojrzał na nia i zauważył dwa małe druciki wystające ze spodni.
- Taser! - krzyknął i rozejrzał się. Za rogiem stał żołnierz z czarnym urządzeniem w ręku. Właśnie naciskał spust. Zanim Maks wyrwał z łydki druciki, zdążył byc jeszcze lekko porażony prądem. Przyklęknął na tę nogę. Mięśnie w rękach napięły się i wypuścił z rąk M4. Zobaczył pojawiających się w korytarzu żołnierzy. Po prawej i po lewej stronie. Było ich conajmniej dwudziestu. Maks zerknął na wózek sprzątaczki. Myśl przemknęła mu przez umysł.
- Połóż się na ziemi! Ale już! Bo będziemy strzelac! - zaczął krzyczec jeden z żołnierzy. Maks odczekał, aż zdrętwienie nogi przejdzie. Jednym nagłym ruchem podniósł się i ruszył w głąb korytarza. Wiedział, że nie będą strzelac, bo zabiliby się nawzajem, gdyby ktoś z nich nietrafił. Stali przecież naprzeciw siebie. Maks rozpędził się najszybciej jak tylko mógł. W biegu wyciągnął Desert Eagle'a z kabury i zaczął strzelac w szybę. Szyba nie pękała, ale po każdym strzale mała pajęczynka powiększała się. Maks chwycił wózek i zaczął biec z nim, trzymając go przed sobą jedną ręką, drugą nadal strzelając z ogromnego pistoletu, prosto w szybę. Żołnierze, którzy ruszyli za nim w pościg, zaczęli mu pomagac. Chcąc trafic mu w nogi, najwyraźniej chybiali i strzelali we wszystko, tylko nie w niego. Na sekundę przed uderzeniem w szybę, Maks wyrzucił pistolet i jednym szybkim ruchem schował się w wózku. Wózek z impetem przebił się przez okno i wystrzelił w powietrze. Maks szybko doszedł do wniosku, że wózek nie doleci. Ostatkiem sił wydostał się z niego, zachaczył nogami o rączki i spychając wózek w przestrzeń między blokami, wybił się w stronę dachu. Uderzył z impetem o ścianę, łapiąc się jedną ręką krańca dachu. Podciągnął się do góry, złapał się dwiema rękoma i wszedł na dach. Znowu wokół niego zaczęły świstac kule. Żołnierze nie dawali za wygraną strzelając do niego z wybitego okna. Maks poczuł ból w lewej nodze.
- To tylko draśnięcie. To tylko draśnięcie - powtarzał sobie w myślach. - Dawaj, dawaj. Śmigłowiec niedaleko! - cudem dobiegł do śmigłowca. Usiadł za sterami i próbował go odpalic. Śmigła zmieliły powietrzem. Śmigłowiec wzniósł się na około metr, kiedy kule karabinowe uszkodziły tylni wirnik. Zaraz potem uderzyły w główny. Helikopter zaczął tańczyc. W środku zaczęły migac różnego koloru światełka. *Tiiit...tiiiiit...tiiiit...tiiiit....tiiiit*. W końcu smigłowiec uderzył w dach.
- Tym skur*ielem już nie polecę. Psia cholera! - Maks rozgladał się po śmigłowcu. Jego wzrok zatrzymał się na jednej ze ścian. Zdjął plecak, wyjął jeden magazynek do pistoletu oraz małą książeczkę. Schował je do spodni i ruszył na tyły śmigłowca. Zdjął z wieszaka spadochron ratunkowy i, oceniając sytuację na zewnątrz, wyszedł drugimi drzwiami. Słyszał już, jak wojskowi dobijają się do drzwi wejściowych na dach. Stanął na jego skraju i spojrzał w dół.
- 25 pięter. Cóż, Maks. Tego jeszcze nie próbowałeś. Nie ma co - na dach wybiegło kilkunastu wojskowych.
- Stój! Nie masz gdzie uciec! Oddaj nam książeczkę i poddaj się. Nie chcesz chyba umierac? - jeden z żołnierzy odezwał się do Maksa. Ale Maks odwrócił się do nich, wyciągnął rękę i...pokazał im środkowy palec, po czym odskoczył do tyłu, spadając w przepaśc. Zaskoczeni żołnierze nie wiedzieli, co zrobic i przez chwilę stali jak wryci, patrząc, co się przed chwilą stało. Maks na wysokości dwunastego piętra otworzył spadochron.
- Za nisko. Za nisko, kur*a pier*olona twoja... - nie dokończył soczystej wiązanki. Spadochron owszem, otworzył się, ale zdecydowanie za nisko. Maks nadal z impetem uderzył o niskie drzewa. Połamał kilka gałęzi i spadł na ziemię. Rozejrzał się. Za płotem stał jakiś samochód. Przeskoczył szybko przez płot, zbił szybę w samochodzie i wszedł do środka. Odpalił go "na krótko". Kiedy silnik zawył, Maks zauważył, z jakim samochodem miał do czynienia. Porsche 911 model 933.
- Hmm...będzie ciekawie - zauważył Maks i dodał gazu. Silnik wkręcał się na niesamowite wręcz obroty. Odgłos dochodzący z tłumika był zdumiewający. Maks wrzucił bieg i ruszył z piskiem opon. Przejeżdżając obok bramy budynku, w którym przed chwila był, zobaczył kilka wojskowych hummerów wyjeżdżających z bramy. Zauważył również dwa czarne Audi S5.
- Taa...z hummerami to żaden kłopot. Ale te audiczki...cóż. Zobaczmy, na co Cię stac, moj ty rumaku - powiedział Maks, klepiąc samochód po desce rozdzielczej. Wrzucił wyższy bieg i przycisnął gaz do dechy. 90km/h. 110. 120. 130. 140. Widział, jak hummery zostają daleko w tyle, wyprzedzane przez dwa czarne, niemieckie samochody. Jeden z nich zbliżył się już do porsche. Lekko otarł mu o zderzak. Maks znowu przyśpieszył. Z okna pasażera pierwszego audi wychylił się jakiś facet. Zaczął strzelac do porsche. Maks wyjął z kabury pistolet colt 1911. Kiedy tylna szyba została trafiona, Maks z całej siły przycisnął hamulec. Tyłkiem porsche zarzuciło. Maks wykonał lekki skręt i porsche już jechało tyłem do przodu. Maks wytknął rękę przez szybę i odpalił kilka razy. Trafiony. Lewe przednie koło rozniosło się na strzępy, posyłając czarne audi najpierw na barierkę po prawej stronie, a później na przeciwległy pas, gdzie już czekał na niego tramwaj jadący z naprzeciwka. Maks pociągnął hamulec ręczny. Drugie audi już się z nim równało i kiedy porsche obracało się ponownie, tylny zderzak uderzył lekko w bok audi. Maks zobaczył, że kierowca był sam. Ale za to bardzo natarczywy. Uderzał porsche raz za razem, starając się wyrzucic Maksa z drogi. Porsche obijane przez audi ocierało się o barierkę. Iskry wzlatywały wysoko w powietrze. Maks odbił kierownicą, uwalniając się na chwilę od audi. Uderzył w niego jeszcze raz i spojrzał przed siebię.
- Zjazd na autostradę...dobrze. - to mówiąc przyśpieszył. Kierowca audi zrobił to samo i kiedy zrównał się z Maksem, ten nie czekał na pierwszy ruch przeciwnika. Mocno, ale z umiarem uderzył go w tylny zderzak. Audi zarzuciło najpierw na lewo, potem na prawo, potem znowu na lewo, aż w końcu zaczęło kręcic bąki po całej szerokości ulicy. Maks dał ostro po hamulcach i skręcił w prawo, w zjazd na autostradę. Będąc na niej, zjechał na najbliższym zjeździe i pokluczył jeszcze przez dziesięc minut po mieście. Wysiadł z porsche i lekko chwycił za interkom.
- Roger? Zacznij mnie namierzac i przyjedź po mnie.
- Się robi Maksik. Masz to?
- A jak myślisz? - Maks był zadowolony odchodząc od zdezelowanego porsche. Wyjął z paczki marlboro jednego papierosa i odpalił go, idąc w dół ulicą. W oddali widac było oświetlony Biały Dom.
____________________________

Martens patrzał na monitory, kiedy Maks otworzył oczy.
- I jak? - zapytał mężczyznę.
- Kurde. Żaden z poprzedników tego nie przeszedł. Chyba mamy to, czego szukaliśmy, doktorze. Wyniki jak najbardziej w normie. Nawet lepiej niż w normie.
- Dobrze. Będzie posłuszny?
- Dopóki płyn nie przestanie działac.
- Dobrze. Wyśmienicie. Doszły mnie słuchy, że jakiegoś nowego przysłali do miasta po księgę. Wyprowadź naszego Maksa na spacer. Niech go poszuka.
- Dobrze. Wprowadzę mu tylko dane.
- Super. Teraz proszę mi wybaczyc, ale muszę załatwic kilka innych spraw. Proszę mnie informowac na bieżąco o postępach w działaniach Maksa.
- Jak najbardziej, doktorze.
Awatar użytkownika
Spock
Administrator
Administrator
Posty: 1961
Rejestracja: 2007-02-19, 17:23
Lokalizacja: Kraina Latających Siekier
Komentarze: 7

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Spock »

Biała furgonetka zatrzymała się przed domem Natalii. Wysiadła z niej kobieta, Podeszła do drzwi i zapukała umówionym sygnałem. Gun otworzył drzwi i wpuścił ją do środka.
- Nareszcie jesteś. Z trudem udało mi się uruchomić telefon.
- Przyjechałam najszybciej jak się dało - odparła Tamara - Trochę mi zajeło wypożyczenie sprzętu, ale jestem. Co to za ważna sprawa ?
Gun wyciągnął plastkowy pojemnik z próbką dziwnej mazi - Dasz radę to zbadać ? Tylko bądź ostrożna, to coś o mało mnie nie wykończyło.
- Muszę przeprowadzić testy. To trochę potrwa.
- Nie ma sprawy - powiedział Gun, wyciągajac się na kanapie - sprawdź wszystko, a ja się trochę zdrzemnę - Tamara spojrzałą z przyganą - Wybacz, ale nie spałem od dwóch dni.
Gdy się obudził był już wieczór. Tamara siedziała pochylona nad mikroskopem, kręcąc śrubą mikrometryczną, aby zogniskować obraz. Przez dłuższą chwilę zmieniała kontrast i polaryzację światła, wreszcie wyprostowała się i zdjęła okulary.
- Przespałeś się ?
- Trochę. Znalazłaś coś ?
- Nie jestem pewna - powiedziała - Ale widziałam już kiedyś coś podobnego. W laboratoriach armii.
- Więc co to jest ?
- Aktywna protoplazma. Kluczowy element modułów psychotronicznych. Ale ta tutaj jest zanieczyszczona. Wystepują w niej prymitywne jądra, co jest niepożądane. Chociaż po rektyfikacji można uzyskać jakość przemysłową.
- Myślałem, że broń psychotroniczna została zakazana ?
- Oficjalnie tak. W rzeczywistości, projektu nigdy nie zarzucono, ale nauczeni doświadczeniem Rozruchów, skupiono się na lepszym zrozumieniu pola morfogenetycznego. Stary Martens pracował nad tym, zanim go wylali.
- Do cholery, przecież to na pewno jest ściśle tajne. Jakim cudem taka ilość protoplazmy znalazła się w tym mieście ?
- Każdy sejf można rozpruć, każdego człowieka można złamać - wygłosiła z miną filozofa - Bardziej mnie zastanawia twoja opowieść. Mówisz, że cię zaatakowało ? Nigdy nie zaobserwowano czegos takiego.
- Ale to prawda. Cholera, jeszcze mnie skóra od tego piecze...
- Pokaż ! - Tamara obejrzała dokładnie twarz i ręce Guna - Wygląda jak oparzenie chemiczne. Zupełnie jakby próbowało cię strawić... I zjeść.
- Przecież mówiłem.
- Ale to bardzo ważne. Protoplazma stosowana we wzmacniaczach jest bardzo nietrwała. Trzeba ją stale utrzymywać w sztucznej równowadze, inaczej rozpada się na pojedyńcze mery. Tymczasem ta w mieście, sama utrzymuje homeostazę. Zmienia się. Ewoluuje. A jednocześnie zachowała swoje pierwotne właściwości, to znaczy nadal jest zdolna do wchodzenia w rezonans z polem MG.
- Ale dlaczego zaatakowało ?
- Mogę tylko zgadywać. Myślę, że plazma stosuje dwojaką strategię, jeśli chodzi o przetrwanie: absorbcji lub symbiozy. W twoim przypadku, próba wejścia w symbiozę nie powiodła się. Ta dziewczyna którą widziałeś - to był wabik. Projekcja wywołana w twoim umyśle, aby się połączyć. Ale zareagowałeś negatywnie. Wyczuła to i przeszła do ataku, fizycznego wyeliminowania zagrożenia.
- Chcesz powiedzieć, że to się wystraszyło ?
- Niezbyt trafne określenie, ale chyba dobrze obrazuje, to co zaszło.
- A gdybym dał się... uwieść ?
- Weszłaby w symbiozę, ma ku temu idealne predyspozycje. Łączy się z każdą tkanką, wykorzystuje cudzy metabolizm aby pozyskiwać energię, a ze swojej strony ostrzega żywiciela przed zagrożeniem, pomaga mu w walce i ucieczce. A może to robić, dzięki kontaktowi z polem. Telepatia, wyczuwanie myśli agresora, rażenie strachem, iluzją - to tylko niektóre możliwości, jakimi może obdarzyć.
- A więc to wchłonęło wszystkich mieszkańców ?
- Wchłonęło, lub zainfekowało. Prawdopodobnie cała okolica jest tym skażona. Wszystkie rośliny, owady, zwierzęta i ludzie jacy się tam znaleźli - sa już częścią kolonii. Wszechobecne oczy i uszy. Wejdź tam, zdepcz trawę, zabij komara, albo tylko pomyśl choć raz źle - natychmiast to wyczuje. I będzie się bronić.
Awatar użytkownika
Dagmara
Senior forum
Senior forum
Posty: 1535
Rejestracja: 2008-02-29, 18:57
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 1

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Dagmara »

za pare godzin coś nabazgrze ;)

-- 29 Paź 2009 16:52 --

Marta siedziała w pokoju laboratoryjnym doktora Martensa, przeglądała wszystkie zapiski eksperymentów, dobrze wiedziała o co w tym wszystkim chodzi, parę lat temu była przecież wojskowym lekarzem.
Musiała jednak odejść, za dużo było podejrzeń w tej sprawie i wtedy w Tuchowie otworzyła swój mały gabinet lekarski...Tak naprawdę to nie należała do rodziny Doroty, była tylko przyjaciółką jej matki, po której śmierci zgodziła się zaopiekować małą dziewczynką, oczywiście miała w tym swój cel, szczególnie jak dowiedziała się jaka mała posiada nadludzką moc, oczywiście postanowiła wykorzystać to w eksperymentach.
-Niech to szlak- pomyślała- nigdy się nie spodziewałam, że ta mała wiedźma zdoła uciec.
Do pokoju wszedł dr Martens.
- i jak wytrzymał dawkę, którą kazałeś mu podać- zapytała kobieta.
- tak, właśnie go wypuszczamy, odnajdzie nowego agenta.
- niech szuka Doroty, ona ma księgę do jasnej cholery!
- o naszą śliczną małą nie martw się, zajmiemy się wszystkim- z uśmiechem powiedział dumnie...


Było cieple popołudnie, słychać było dookoła śpiew ptaków, rolnicy pracowali na polach, a nie daleko domu Kariny, pasły się krowy i konie. Ta wioska nie była skażona, tętniło w niej życie, nie to co w Tuchowie, pomyślała Dorota.
- zgadza się, tu jesteśmy bezpieczni- powiedziała Karina, oczywiście nie mogła się oprzeć by nie przeczytać myśli Doroty, naburmuszona popatrzyła na kuzynkę.
- a jak tam wujek Łukasz, dalej siedzi w marynarce w Anglii?- spytała Dorota.
- a nie, ojciec 3 lata temu przeszedł na emeryturę, ale mieszka dalej w Anglii, mi i babci przysyła paczki- uśmiechnęła się Karina.
-dalej masz tą kolekcję broni od wujka? Co właściwie z babcią teraz robisz tutaj?
- tak dalej mam kolekcję, ostatnio ojciec przysłał mi pięknego Shotguna M47 A2, zasięg 50m i snajperkę Accuracy Int. L96a1 AWM świetny karabin wojsk brytyjskich z celownikiem Schmidt & Bender, cholernie celny, kochany ojciec, zawsze chciał mieć syna- z zadowoleniem powiedziała Karina- a z babcią zajmujemy się hodowlą koni fryzjerskich, jednych z najdroższych odmian, w sumie to maszyny są potężne i niesamowicie silne i zajmuje się sprzątaniem.
Dorota uważnie słuchała kuzynkę, ostatnie słowo ją ździwiło, nagle ta rzuciła:
-choć muszę ci coś pokazać, zabieram cię na długi spacer.
Szły chyba z godzinę, albo i dłużej na wysoką górę, Dorota sapała niczym pies, kiedy weszły na szczyt, otworzyła się przed nimi wspaniała panorama lasów i okolic.
-Spójrz tam- ręką kuzynka wskazała miejsce, w oddali znajdowało się miasto pogrążone we mgle, wyglądało niczym czarno białe, to był właśnie Tuchów. Dorota widząc owy widok przeraziła się.
- całe miasto jest przeklęte, tutaj i dookoła świeci słońce, a tam nic tylko czerń, nie możesz już nigdy tam wrócić, bo zaś twoje ciało przesiąknie toksynami, chciałam ci to pokazać, żebyś wiedziała, a teraz choć wracamy do domu- Karina odwróciła się i zaczęła schodzić ze szczytu.
W domu znalazły się przed zmrokiem, Dorota była wykończona, była godz. 19.10, nagle zadzwonił telefon, Karina pośpiesznie go odebrała:
- słucham ciebie Emilu, tak, znowu? to już drugi w tym miesiącu, już jadę, wezmę tylko to co potrzeba- odłożyła słuchawkę i spojrzała na Dorotę- musimy pojechać w na główną drogę od Tuchowa.
- po co- zapytała dziewczyna.
-zobaczysz, no rusz tą dupę, czas ucieka.
Poszły za dom gdzie stała granatowa Astra GT, Karina załadowała do samochodu jakieś rzeczy przykryte materiałami, jedna była wielka, ale co to mogło być, pomyślała Dorota.
Ruszyły z piskiem:
-Karina, nie wiedziałam, że masz prawko.
- ha! no coś ty, nie mam- zaśmiała się głośno.
Dorota zdębiała, błyskawicznie zapięła się pasami, kuzynka jechała wąską ulicą niczym rajdowiec, Dorota poczuła mdłości, matko kochana zaraz walniemy w jakieś drzewo, jeśli ona tak dalej będzie jechać.
Szybko znalazły się na miejscu, robiło się ciemno, na drodze stali ludzie, z Jaszkówki uzbrojeni w strzelby, dwóch było na koniach, z hodowli kuzynki, i na coś patrzyli, przejechały z 6 km. od wioski. Karina wysiadła, z samochodu wyciągnęła dwie rzeczy owinięte w materiały, nachyliła się do Doroty i powiedziała- to nasi zwiadowcy, coś zauważyli.
- Witaj Emilu co jest?
Mężczyzna wskazał palcem na ulicę z jakiś kilometr od nich szły dwie postacie powyginane, głośno warczące, ich ręce sięgały do asfaltu, a nogi idąc ciągły za sobą.
Karina uśmiechnęła się pod nosem i zrzuciła z dziwnych rzeczy materiały.
-O ku*wa- pomyślała Dorota- to była snajperka od wuja, w życiu takiej nie widziała, a druga rzecz to ogromna biała kosa z jakimiś napisami po łacinie.
Karina postawiła broń na ziemi i położyła się, oddała dwa celne strzały.
- o cholera trafiła! jakie ona ma oko, przypomniał jej się film wojenny ''Wróg u bram''- Dorota z zachwytem wszystko obserwowała.
Postacie zawyły z bólu, lecz nie padły, choć strzał je osłabił to nadal szły wolno w ich stronę.
-z siadaj z konia- powiedziała Karina- Emil posłusznie to zrobił i podał dziewczynie kose-
- w imię Boga- powiedziała.
-Amen- wieśniacy chórem odpowiedzieli.
Ruszyła niczym piorun, na kasztanowym koniu, zerwał się wiatr, dziewczyna była już blisko potworów, które ryczały wściekle na jej widok, wyciągnęła białą kose i jednym zwinnym ruchem obcięła im głowy, zanim te zdążyły cokolwiek zrobić, bestie runęły na ziemie martwe, czarna jak smoła krew trysnęła.
- wracajcie do piekła, to jest święta ziemia- powiedziała triumfalnie.
Ludzie zdążyli już do niej podejść, odwróciwszy się do nich rzekła.
- macie kombinezony ochronne?- pokiwali potwierdzająco głową:
- to dobrze, zawieście to pod granice Tuchowa i szybko wracajcie.
Wróciwszy do Doroty,zawinęła z powrotem broń w materiał i wsiadła do samochodu, nie czekając długo powiedziała:
- to jest właśnie sprzątanie, żadne dziadostwo z Tuchowa nie ma prawa wejść na naszą świętą ziemię, wszyscy jej bronimy, nasi zwiadowcy są nie zawodni, znają każdy zakamarek w tutejszych lasach, to również tropiciele. Rzadko to się na szczęście zdarza, że te istoty gdzieś w naszych okolicach zabłądzą.
Odpaliła silnik i pojechały do domu, pozostali ludzie również ruszyli do wioski.
Noc była spokojna, niebo bezchmurne wysypane srebrnymi gwiazdami.

-- 29 Paź 2009 16:53 --

PS A tak wyglądają konie z hodowli Kariny- to tak dla zainteresowanych :P
http://www.fryz-centrum.pl/inne/hist02a.jpg
Awatar użytkownika
Spooky Fox
Administrator
Administrator
Posty: 1976
Rejestracja: 2009-03-02, 02:05
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 6

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Spooky Fox »

No to tera ja. Spocko nie ma pomysłów, reszcie forumowiczów się odechciało, a sama nie będziesz kontynuowała swojej kontynuacji :) Może jeszcze dzisiaj wieczorem coś wymyślę. A jak nie, to jutro rano.

-- 2009-11-03, 01:14 --

Maks wyszedł na ulicę. Ciemne zaułki, wiatr wiejący między budynkami, szum przerzedzonych przez nadchodzącą jesień drzew przy ulicach. To wszystko zdawało się jakieś nienaturalne. Maks chwycił się za głowę. Czemu w pamięci miał twarz tej dziewczyny? Była piękna. I pochodziła stąd. To były dwie rzeczy, które Maks pamiętał. Dopóki narkotyk nie zaczął działac. Ruszył ulicami w stronę centrum miasta.
____________________________________________________________

Newton le-Willows. Mała mieścinka w Wielkiej Brytanii, na zachód od Manchesteru. Willa była usytuowana z dala od wszelkich zabudowań. Duża, trzypiętrowa, przypominała raczej mały zamek niż dużą willę. Najbardziej pasowało do niej określenie "rezydencja".

Lord George Gardenbury był mężczyzną w średnim wieku. Zawsze nienagannie ubrany, szpakowaty, przystojny z okularami na nosie. Teraz siedział w swoim biurze, za dużym, starym, dębowym biurkiem. Do pomieszczenia weszła młoda kobieta i z charakterystycznym, angielskim akcentem powiedziała:
- Lordzie Gardenbury? Jason McTrevia już przyszedł - Lord odłożył jakieś dokumenty na biurko i odpowiedział również z akcentem.
- Wyśmienicie. Wpuśc go do środka, Dorothy - George zdjął okulary i wstał od biurka. Kiedy gośc wszedł, wyciągnął rękę do lorda, a gdy ten odwzajemnił uścisk, Jason pocałował go w jego sygnet na palcu prawej dłoni.
- Lordzie Gardenbury. Przyjechałem najszybciej, jak mogłem.
- Bardzo z tego żem rad, mój drogi przyjacielu - George wskazał fotel przy biurku. - Proszę, usiądź. Mam dla Ciebie ważną informację, z której MI6 na pewno się ucieszy - Jason poczekał, aż gospodarz pierwszy usiądzie, po czym sam wygodnie rozsiadł się na fotelu.
- Tak więc, mój drogi, nie wiem, czy MI6 jest poinformowana, ale robi się niezłe bagno na południu Polski.
- Niech zgadnę. Ta wieś koło Tarnowa?
- Dokładnie. Wszystko powoli zaczyna się wymykac z rąk mojej agencji, co mnie niezmiernie przeraża. Chcę, abyś tam pojechał, sprawdzic, co jest nie tak. A jak nie ty, to wyślij tam kogoś zaufanego. Za tydzień chcę miec sprawozdanie.
Awatar użytkownika
Dagmara
Senior forum
Senior forum
Posty: 1535
Rejestracja: 2008-02-29, 18:57
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 1

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Dagmara »

Karina rozmyślała nad wszystkim, wiedziała, że Doroty mężczyzna żyje i nie jest sobą, ale na razie nie może jej o tym powiedzieć, musi zadzwonić do Anglii do ojca.
W słuchawce słychać było sygnał połączenia, odezwał się głos po drugiej stronie.
- Tato, to ja Kari, dziękuje za prezenty i ten noktowizor, ale niestety ta snajperka jest za ciężka i będe korzystać z tej co kiedyś mi przesłałeś.
- tato, mam do ciebie prośbę- ciągła dalej- prześlij mi proszę faksem wszystko na temat Maksa Martensa.
- kogo? Martensa- zdziwił się ojciec- znam tego chłopaka, wykonywał dla nas jedną z misji, jeden z najlepszych, coś mu się stało?- zapytał zdenerwowany ojciec.
-tak, wplątał się w coś i chce go z tego wyciagnąć ze względu na Dorotę, związała się z nim i...
-rozumiem- odparł ojciec- ale Karino, wiem że jesteś dzielna i uparta, ale jeśli będziesz potrzebowała pomocy, zawsze możesz na mnie liczyć.
-dzięki- faks doszedł...
Dziewczyna wykonała jeszcze jeden telefon.

Dorota, przebudziła się, śnił jej się Maks, ale coś z nim nie tak było, teraz już była pewna, że jej ukochany żyje. Szybko wstała i ubrała się, poranek był zimny, padał deszcz i ogólnie nie przyjemny. Usłyszała w kuchni jak Karina rozmawia przez telefon, poczłapała więc tam.
- dlaczego mi nie powiedziałaś, że on żyje- powiedziała cicho Dorota. Karina odwróciła się do kuzynki.
- nie miałam, żadnego planu działania, pamiętaj, że wszystko robię dla Twojego dobra, a teraz jedziemy do Szczelina, to wioska obok, mam tam kolegę, który hm..., zajmuje się dosłownie wszystkim, taki geniusz- zaśmiała się.
Dojechały do wioski o nazwie Szczelin, była tak samo ładna jak Jaszkówka. Podjechały pod ładny domek jednorodzinny, na powitanie im wyszedł, chudy w okularach, młody chłopak.
Dziewczyny wysiadły, Karina przywitała się z nim i przedstawiła Dorotę, miał na imię Filip.
- Filip, przyjechałam po samochód, będzie mi potrzebny- powiedziała stanowczo Karina.
- ty chyba chora jesteś, Twój ojciec, specjalnie zostawił tu samochód, ufając że będziesz się trzymała od niego z daleka, jak wiesz to nie jest zabawka.
Filip popatrzył na Karinę srogo, jego ojciec z dziewczyny ojcem przyjaźnili się od dawna.
- obiecuje ci, że samochód będzie cały, w końcu nie chce żebyś tłumaczył się przed moim staruszkiem, to jak? Zaznaczam, że to sprawa życia i śmierci, aha i po wszystkim będę musiała do ciebie kogoś przywieźć, wiesz o co chodzi, wytłumaczyłam ci wszystko przez telefon, przyszykuj dla nas antybiotyk.
Dorota popatrzyła badawczo na kuzynkę.
- zgoda- powiedział Filip, otworzył garaż i dziewczynom oczom ukazały się dwa sportowe samochody, jeden to był srebrny Mitsubishi Lancer evolution VIII GSR, a drugi czarny Nissan Skyline GT-R 1040 koni mechanicznych, napęd na cztery koła, to była prawdziwa bestia.
Karina popatrzyła na samochody- biorę mojego czarnego konia- uśmiechnęła się.
- o nie, wiedziałem, Karino tylko błagam cię nie jeździj...echem, jak wariat...
-nie bój żaby, Dorota zapraszam do wnętrza bestii, ja muszę jeszcze broń przenieść do bagażnika, jedziemy na polowanie- powiedziała twardo.
Wyciągnęła z kieszeni telefon komórkowy- tak, zaraz jedziemy, o to dobrze, miejcie go na oku- odwróciła się do Doroty i powiedziała- nasi zwiadowcy wyśledzili Maksa, czas goni.
Z piskiem opon ruszyły, Filip z kwaśną miną tylko pokręcił głową.

Karina przez całą drogę jechała bardzo spokojnie, Dorota w duszy cieszyła się z tego bardzo, po ostatniej przejażdżce z kuzynką niezłego strachu się najadła. Szybko dojechała na miejsce spotkania ze zwiadowcami,obmówiwszy z nim plan odwróciła się do Doroty:
- posłużysz jako przynęta, on jeśli nie poczuje się zagrożony nic ci nie zrobi, staniesz na ulicy samochodem, zagradzając mu drogę i wysiądziesz, ja w tym czasie strzele do niego środkiem nasennym- powiedziała Karina- jak padnie, szybko zajedź po mnie i pojedziemy po niego.
Dorota przytaknęła- ruszajmy.

Maks, stał na ulicy Korczaka, rozglądał się dookoła,
nagle zobaczył zajeżdżający mu drogę z kilometr od niego czarny samochód, wysiadła z niego kobieta o kruczo czarnych włosach, nie widział twarzy, ale przeszło go uczucie, że skądś ją zna, zaczął powoli posuwać się do przodu w jej stronę.
Karina ukryła się w jednym z opuszczonych domów, trzymając mocno snajperkę z usypiającym nabojem wycelowaną w Maksa- no kotku, jesteś teraz mój- wystrzeliła, trafiając mężczyznę w szyję.
Maks zawył z bólu, Dorota szybko wsiadła do samochodu i podjechała pod miejsce gdzie ukryła się Karina- dobrze się spisałaś, a teraz przesiadaj się, ja prowadzę.
Maks leżał już nie przytomny, dziewczyny podjechały do niego i zapakowały Maksa na tył samochodu, wszystko poszło jak po maśle- pomyślała Karina.
-Maks to ja Dorota, wyciągniemy cię z tego- dziewczyna nie umiała powstrzymać radości na jego widok. Właśnie kiedy miały ruszać za rogu wyskoczyły dwa czarne Mustangi Shelby GT-500.
-o cholera- warknęła Karina- on był śledzony- Dorota zapinaj pasy, no pokażcie mi co potraficie...
Dorota zdębiała- o nie! tylko nie to- przeżegnała się.
Karina wbiła bieg, ruszyła bardzo gwałtownie, Nissan groźnie zawarczał, Mustangi również ruszyły.../ 160, 170, 230...Dorota patrzyła ogromnymi oczami na wskaźnik, prędkość, która cały czas rosła, Dorotę wbiło w siedzenie, poczuła zaś mdłości.
Czuła, jak siła przyśpieszenia wcisnęła ją w fotel. Ten samochód był niesłychanie szybki, a jej wnętrzności, które teraz przylegały do kręgosłupa, najlepiej o tym świadczyły. Zerknęła na prędkościomierz. Wskazówka pięła się i pięła
- łoooo haha, no moja bestio, pokaż tym lamom prawdziwą szybkość- Karina odwróciła się do Doroty- ten samochód ma system podtlenku azotu, więc maksymalna prędkość to 345 km, także na ulicy głównej mogą nas w dupę pocałować z tymi Mustangami- rzekła dumnie do kuzynki.
Ale za nim tam dotrą, muszą najpierw pokonać kręte ulice miasta, Mustangi były z pare metrów za Nissanem, nagle padły strzały w kierunku dziewczyn- cholera, tak to my się bawić nie będziemy- warknęła Karina, przekręciła gwałtownie kierownicę i ruszyły na lewo, jeden z samochodów uderzył w tył Nissana.
- Jezusie- krzyknęła Dorota
- nie pękaj, damy radę- zaśmiała się Karina, bierz tel. i łącz z Emilem, daj na głośno mówiący- Dorota nawet nie wiedziała, że ma tak szaloną kuzynkę, wykonała jej polecenie...
-Emil jedziemy, wyjeżdżajcie, oni są za nami.
Nissan z prędkością 300 km dosłownie przeleciał przez ulicę Meliora, Mustangi były oddalone, na krzyżówce wyjechał im naglę zza rogu czerwony tir, jeden z Mustangów z prędkością 270 km uderzył w tira, kula ognia wzbiła się w powietrze, drugiemu udało się cudem wyminąć przeszkodę..
Dorota obejrzała się- Emil, żyjecie?- zapytała- tak, wszystko zgodnie z planem.
- cholera, ten jeden nas ściga, oni też mają ten system z podtlenkiem azotu, nie wiem gdzie jechać, główna ulica jest w przeciwną stronę- warknęła Karina, mocno chwyciła dźwignię ręcznego i podciągnęła go, po czym znowu zwolniła, skręcając kierownicą w lewo. Samochód jako żywo zareagował na polecenie kierowcy. I to własnei Karina kochała w tym samochodzie. Wszystkie japońce tak miały. Wybaczały kierowcy praktycznie wszystko. Nissan, zamiast wpaśc poślizg, lekko tylko uślizgnął tylnymi kołami, po czym zaczęło działac całe stado przyrządów elektronicznych, wyrównując tor jazdy. Kiedy samochód już miał się wyprostowac, w jego bok z impetem uderzył Mustang. Tym razem elektronika lekko zaszalała, ale po ułamku sekundy, kiedy tyłem samochodu zarzuciło, znowu urządzenia zmusiły go do trzymania się asfaltu. Karina przycisnęła gaz i Mustang został troszkę z tyłu, niezagrażając już uderzeniem w bok, a tym samym okręceniu się Nissana wokół własnej osi.
Gdzie jechać, gdzie- myslała...
Nagle jej oczom ukazał się park, tak to jest to. Ruszyły przez park ścinając wszystkie ławki po drodze, Mustang siedział im na ogonie, uderzyły samochodem,
Nissan odbił się przodem od kamiennego murka- ku*wa, mój zderzak i lampy!- krzyknęła Karina,
Dorota zamknęła oczy, nagle coś jej się przypomniało, park kończy się skarpą, pod którą jest droga.
-Karina! tam jest skarpa! zawracaj
- teraz mi to mówisz! W takim razie będziemy skakać, trzymaj się.
Obie zaczęły wrzeszczeć, Nissan odbił się od małej pagórki i przeleciał przez skarpę, wylądował z hukiem, na poniższej jezdni. Mustangowi nie wyszedł ten trick i wylądował bokiem na ulicy.
Z wnętrza Nissana coś zazgrzytało- niech to szlak, poszły nam turbosprężarki, ale dojedziemy do Szczelina. Dorota była w szoku, nie była w stanie wydusić z siebie słowa, odwróciła się do tyłu zobaczyć co z Maksem, spał niczym suseł.
Ledwo co dojechały do Szczelina, Filip z wrzaskiem wybiegł z domu.
- matko kochana, miałaś..., coś ty... boże jak ten samochód wygląda! Twój ojciec mnie powiesi.
-Mogło być gorzej, choć i pomóż nam Maksa wyciągnąć, wszystko przygotowałeś? Trzeba go będzie unieruchomić, może trochę potrwać zanim dojdzie do siebie i przyszykuj antybiotyk, zapewne nafaszerowali go jakimś gównem.

Dr. Martens odebrał z laboratorium telefon, to był Grzegorz.
- doktorze Martens, mam złą wiadomość, Maks zniknął z naszych czujników,
straciliśmy z nim kontakt, podobnie jak z naszymi śledczymi. E...nie wiem jak...
- idioci- krzyknął w furii Martens- czy wszystko muszę robić sam!
Awatar użytkownika
Spooky Fox
Administrator
Administrator
Posty: 1976
Rejestracja: 2009-03-02, 02:05
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 6

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Spooky Fox »

Obrazek

Z dala budowla prezentowała się strasznie. Jason McTrevia przypatrywał się budynkowi. Ogólnie, nawet sam dojazd do opuszczonego miasta był przyprawiający o dreszcze. Stare, opuszczone w latach '60 miasto Sokolec, praktycznie przy samej granicy ze Słowacją. Do miasta nie prowadziła żadna asfaltowa droga. Owszem, zjeżdżało się z autostrady międzykrajowej. Potem jechało się przez jakieś zapadłe, zapomniane przez Boga, ale bynajmniej zamieszkałe wsie. Potem skręcało się w nieoznakowaną drogę piaszczystą. Kilka rozwidleń później wjeżdżało się do lasu i tym lasem, nadal po piaszczystej drodze, przez następne 15 kilometrów jechało się do Sokolca. Samo miasto z jednej stronie zamknięte było olbrzymimi górami, a z każdej innej strony, gęstym lasem. W mieście zostały tylko dwie budowle, głównie na prośbę Lorda Gardenbury'ego. Prowadził tutaj jakieś pokrętne badania. Zawsze Jasona zastanawiało, dlaczego pracownicy zmieniali się co miesiąc, by po roku znowu tutaj wracac ponownie tylko na miesiąc. Teraz, kiedy zobaczył te dwie budowle, już wcale się nie dziwił. Stary, opuszczony sierociniec stał nieopodal zamkniętego w latach '50 zakładu psychiatrycznego >> http://img503.imageshack.us/img503/5037/hpim7545.jpg

Jason znał tę opowieśc. W roku 1954 zamknięto szpital psychiatryczny ze względów bezpieczeństwa. Rząd radziecki prawę zataił przed ludnością. Okazało się bowiem, że kilku podopiecznych szpitala uciekło. Zamknęli się na ostatnim piętrze w sierocińcu, razem z kilkunastoma dziecmi, które były przez nich wykorzystywane seksualnie przez kilka miesięcy. Dopiero po ponad pół roku znaleziono zwłoki dzieci i na pół żywych uciekinierów. Wyrok nadszedł od razu. Niejaki Agent Gordowski, który z ramienia Agencji Gardenbury'ego pracował nad sprawą, po prostu zastrzelił ich z zimną krwią. Zaraz po tym incydencie szpital zamknięto, a podopiecznych przeprowadzono do innych szpitali. Dwa lata później zamknięto sierociniec. Nikt nie chciał nic mówic. Wśród dzieci krążyly opowiastki o duszach tych czterech uciekinierów, które powróciły, by znowu polowac na małe dzieci. Ale nikt nie słuchał opowiastek dzieci z sierocińca, a jeśli już, to każdy uważał to za zwykłą bajkę. Jednak Jason wiedział, że coś musi byc na rzeczy. Po dwóch latach od incydentu zamknięto sierociniec, a następne pięc lat później ewakuowano całe miasto. Oczywiście Gartenbury, ten stary piernik, musiał się tym zainteresowac. Jason przeklinał go teraz za to, że sprowadził go w takie miejsce. Limuzyna zatrzymała się na parkingu. Gdy Jason wyszedł z samochodu, dopiero teraz uderzył go ogrom tego budynku. I budynku dwieście metrów dalej - zakładu psychiatrycznego. Zakład był większy od sierocińca. Jason dostrzegł słabe światła, wymykające się zza zakratowanych okien szpitala na drugim piętrze. Żeby nie myślec o duchach, Jason przeniósł swój wzrok na budynek dawnego sierocińca. Tutaj również, na pierwszym piętrze, tliło się małe światełko, uciekające w zmierzch na dworzu, ale ginące gdzieś między cieniami okropnych budynków i starych, powykręcanych drzew. Jason dopiero teraz zauważył drzewa. Rzeczywiście były dosyc oryginalne. Gałęzie i konary powykręcane były w każdym kierunku. Jedno z drzew przypominało nawet literę "S". Jasonem wstrząsnął dreszcz. I nie był to na pewno dreszcze podniecenia. Był to dreszcz niewyobrażalnego strachu, jaki go teraz ogarnął. Najchętniej wsiadłby z powrotem do auta i powiedział szoferowi, żeby spieprzali stamtąd jak najszybciej. Spojrzał w kierunku drzwi. Były otwarte. W środku nie było szofera. Jeszcze jeden dreszcz. I jeszcze jeden. Gdzieś z oddali, na granicy lasu, tam gdzie zaczynała się już sfera mroku, usłyszał hałas łamanych gałęzi. Zobaczył kierowcę, wyłaniającego się z mroku, palącego papierosa i zapinającego rozporek. Przeszedł obok Jasona, lekko się uchylając, po czym wsiadł z powrotem za kierownicę, wcześniej wyrzucając papierosa i przydeptując go nogą. Jason postąpił kilka kroków naprzód. W końcu stanął przed ogromnymi drzwiami sierocińca. Pomyślał o tych wszystkich dzieciach, które miały to nieszczęście, że tutaj przybywały. Wyobrażał sobie sierocińce, owszem. Widział kilkadziesiąt na własne oczy. Ale żadne, dosłownie żadne, nie było w odległości stu metrów od zakładu psychiatrycznego. Przecież te dzieci musiały nie raz i nie dwa widziec psychicznie chorych, wyprowadzanych na spacer przez personel. Piętno...ogromne, ciężkie piętno musiało pozostac w umysłach tych dzieci. A co dopiero mówic, o tych dwóch ostatnich latach po incydencie. Ponowny dreszcz strachu przeleciał mu po karku i plecach i zniknął gdzieś w okolicy kulszowej. Poczuł dotyk na ramieniu i wrzasnął z przerażenia...
Awatar użytkownika
Dagmara
Senior forum
Senior forum
Posty: 1535
Rejestracja: 2008-02-29, 18:57
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 1

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Dagmara »

Moja kolej, proszę czekać ;)

-- 04 Lis 2009 18:35 --

Dorota siedziała sama w pokoju gościnnym, Karina powierzyła ją opiece Filipowi, kuzynka musiała wrócić do domu, ponieważ babcia się źle poczuła, obie pojechały do miasta oddalonego od Jaszkówki o 15 kilometrów do szpitala na badania, Karina powiadomiła kuzynkę, że wróci z babcią jutro wieczorem.
Maks był w drugim pomieszczeniu, Dorota cieszyła się, że była blisko niego, że w ogóle żyje, ale w głębi coś nie dawało jej spokoju, Filip dokładnie powiedział, antybiotyk jednak jest za słaby i nie da rady do końca uwolnić jego organizmu od narkotyku jaki mu podano, zanim ulepszy środek minie może z miesiąc. Dorota westchnęła, delikatnie dotknęła brzucha, uśmiechnęła się pod nosem, jakby nie patrzył, razem z Maksem stanowią teraz rodzinę, zbliżał się już 4 miesiąc, pomyślała. Wolno wstała z fotela, musi iść zobaczyć co z Maksem, w końcu miał się zaraz obudzić.

Maks, otworzył oczy, leżał na jakimś łóżku przykuty kajdankami, porozglądał się po pomieszczeniu, ściany były w kolorze beżu, okna zasłonięte zielonymi roletami, na długim stole stały 2 komputery stacjonarne i 3 laptopy, obok nich stały dwa szare dość duże mikroskopy, panował tu wielki porządek. Maks czół mdłości i ogromny ból głowy, starał się przypomnieć co się wydarzyło, jak się tu znalazł, pamiętał nachylającą się nad nim kobietę o ognistych lokach i niesamowitych zielonych oczach i chudego chłopaka w okularach, nie znał ich, ale była też trzecia osoba, nie pamiętał wyglądu,ale jej zapach, głos, tak tą osobę znał...
Z zamyśleń oderwały go otwierające się drzwi, w których ukazała się piękna dziewczyna o długich czarnych włosach i błękitnych niczym niebo oczach, uśmiechnęła się, Maksem wstrząsnęła fala wspomnień, niektóre zamazane, ale to nie przeszkodziło mu rozpoznać Dorotę, tak to była jego ukochana kruszynka, więc ona żyje i nic jej nie jest! Maks chciał gwałtownie wstać, podbiec do niej i mocno ją przytulić, ale przypomniał sobie, że przecież jest przykuty:
- Dobrze widzieć Ciebie wśród żywych- odezwała się ciepło dziewczyna, powoli podeszła do stołu, wyciągnęła z szufladki kluczyk i rozpięła Maksa.
Maks podniósł się i mocno przytulił dziewczynę, jego radość nie miała końca, spojrzał jej w oczy:
- nawet nie wiesz, jak się ciesze, myślałem..., że, nie ważne, mało co pamiętam, wiem, że chciałem jechać po Ciebie do kościoła św. Mateusza, był wypadek i...
- cicho, najważniejsze,że żyjesz, choć do pokoju obok, tam jest o wiele przyjemniej- uśmiechnęła się dziewczyna, złapała Maksa ze rękę i wyprowadziła na korytarz, zaczęło mocno kręcić mu się w głowie, ale na szczęście było to tylko chwilowe. Usiedli w drugim pokoju na zielonej kanapie, Maks popatrzył na Dorotę:
-gdzie my jesteśmy? Kim jest ta dziewczyna o ognistych lokach? podobna do Ciebie.
- to moja kuzynka, Karina, nieco zwariowana, ale daje z nią radę.
- teraz u niej jesteś? to dobrze w mieście grozi ci niebezpieczeństwo, zostań z nią jak długo się da.
-Maks, ale ja chce być z tobą! wyjedźmy gdzieś proszę, z dala od tego wszystkiego...
- jak na razie jest to nie możliwę- popatrzył na dziewczynę, miał ochotę na pójście z nią do łóżka, teraz dopiero zdał sobie sprawę jak za nią tęsknił,chciał zapomnieć o tych wszystkich złych rzeczach, uciec z nią od wszystkiego, opamiętał się jednak...chciał właśnie coś powiedzieć, kiedy nagle poczuł silne piszczenie w głowię, jakby coś wysyłało mu jakiś sygnał, gwałtownie wstał z kanapy:
- Maks, co się dzieje? dobrze się czujesz?
- kochanie, muszę cię na jakiś czas opuścić, obiecuję że po ciebie wrócę i nie pozwolę by coś ci się stało- powiedział, czule, a zarazem bardzo opanowanie.
-ja się na to nie godzę, dlaczego nie możesz zostać tu ze mną...,- zamilkła na chwilę.
- Muszę ci coś powiedzieć, otóż...,jestem w ciąży, to już prawie 4 miesiąc, będziesz tatą dwójki małych urwisów.
Maks stał jak oczarowany, patrząc jak wymawia te słowa, dzieci? Fala radości nim zawładnęła, delikatnie przytulił dziewczynę i dotknął jej brzucha.
- nawet nie wiesz jak się ciesze! To najwspanialsza rzecz jaką usłyszałem w tym życiu- usmiechnął się radośnie, po czym ciągnął dalej- dlatego tym bardziej nalegam, żebyś została z kuzynką, oni mnie namierzą i przyjadą tu, teraz mam 3 życia do chronienia, nie narażaj siebie i naszych dzieci proszę.
Dorota z niechęcią się z nim zgodziła, w końcu miał rację. Ale z drugiej strony czuła smutek.
- muszę już znikać, zanim ktoś mnie namierzy, robię to dla waszego dobra, zostań i nie idź za mną-
pocałował ją na pożegnanie i skierował się ku drzwi. W ten do pomieszczenia wpadł Filip- co tu się dzieje!- krzyknął.
Maks zaś poczuł piszczenie w głowie, Filip chciał podbiec do Doroty, Maks widząc to błyskawicznie odwrócił się w stronę chłopaka, zrobił spory skok i już przy nim był, zanim ten zdążył dotrzeć do dziewczyny, pisk w głowie był nie do zniesienia, mocno prawą ręką złapał chłopaka za szyję i podniósł do góry, Filip zaczął się dusić.
-Maks nie! zostaw go proszę, on mi nic nie zrobi-krzyknęła dziewczyna, podbiegła do Maksa chcąc złapać go za lewą rękę, ten jednak był szybszy i złapał Dorotę mocno za jej ręke.
-to boli, Maks puść mnie- prosiła, usiłując się wyrwać jego silnemu uściskowi.
Piszczenie nagle ustało, Maks puścił Filipa, który z hukiem upadł na ziemię, ciężko oddychając, uwolnił rękę dziewczyny, delikatnie przyciągając ją do swojego ciała, po czym powiedział spokojnie:
- wybacz, ale nie jestem sobą, muszę iść, dajcie mi samochód jakiś szybko.
Dorota, o dziwo nie wystraszyła się nerwowej reakcji Maksa, wiedziała, że krzywdy by jej nigdy nie zrobił, odwróciła się do leżącego obok Filipa i powiedziała spokojnym tonem.
- Filip, daj kluczyki od Forda- przestraszony chłopak, rzucił Maksowi kluczyki.
Maks spojrzał na Dorotę.
-kocham cię pamiętaj o tym, wrócę po ciebie- powiedziawszy to szybko wybiegł z domu.
Na podjeździe stał stary niebieski ford. Maks wsiadł i odpalił silnik, matko kochana, jaki złom pomyślał, samochód zacharczał głośno i ruszył. I zaś silny pisk w głowie dał o sobie znać, musi wracać, musi wykonać polecenie i znaleźć tego człowieka, zawładnęło nim naglę uczucie potężnej agresji...
Dorota pomogła Filipowi wstać- to narkotyk, jego działanie wzbudza w nim taką agresję-rzekł chłopak- choć jedziemy do Jaszkówki tam poczekamy na Karinę i przynajmniej przez miesiąc nie wychylimy z wioski głowy, zanim nie będzie bezpieczniej, spakuje wszystko co potrzebne...
Oboje pobiegli do garażu i wsiedli do srebrnego Mitsubishi, ruszyli do Jaszkówki...

Gun z Tamarą wybrał się na zwiad po okolicy było już późno 22.30 miasto było we mgle, widok miasta przeraził trochę Tamarę, nie tak to sobie wyobrażała, miejscowość wyglądała na całkowicie opuszczoną, pozostawiane samochody, gdzie nie gdzie na ulicach, nie działające, żadne światła sygnalizacyjne.
- Gdzie najpierw jedziemy, mamy adres Maksa Martensa, może w jego domu coś znajdziemy- powiedział Gun, Tamara zgodziła się.
- nie mogę jednej rzeczy zrozumieć, miasto zostało skażone owszem, ale gdzie ci wszyscy ludzie się podziali, gdzie ciała? Jakby dosłownie zapadli się pod ziemię
- nie wiem, nie podoba mi się tu, dobrze, że zostawiliśmy małą w domu, tu naprawdę jest niebezpiecznie, nie wiadomo czego możemy się spodziewać- stwierdził Gun.
Dojechali już do domu Maksa Martensa, Tamara przeszła przez taśmy policyjne i otworzyła drzwi, Gun szedł za nią, w domu unosił się ciężki zapach, coś tu się stało, ale policja usunęła najwyraźniej wszystkie ślady. Po 2 godzinach poszukiwań nic nie znaleźli, oprócz notatnika z paroma nazwiskami i numerami telefonów.
-nic- powiedziała nie zadowolona Tamara- ale będziemy mieli ten dom na obserwacji-odwróciła się do Guna- choć idziemy, nic tu po nas.
Właśnie kiedy przemierzali korytarz, coś załomotało do drzwi wejściowych, Tamara z Gunem podskoczyli ze strachu, szybko wyciągnęli broń zza spodni- spokojnie, ja podejdę ty mnie osłaniaj-
Tamara po cichu podeszła do dębowych drzwi, zaczęła nasłuchiwać, nic, na zewnątrz cisza, ostrożnie otworzyła drzwi z wycelowaną bronią, na zewnątrz nie było nikogo, Gun podszedł do kobiety, nagle ku im oczom ukazał się na wycieraczce mały pluszowy brązowy miś.
-to chyba jakiś żart- mruknęła Tamara, porozglądała się dookoła, cisza nikogo nie ma, odwróciła się do Guna- choć, zmywamy się stąd.
Wsiedli do białej furgonetki i ruszyli, jechali dość szybko, Gun w końcu rzucił-
-cholera, co to miało znaczyć, co to za jakiś misiek, skąd się wziął, przecież jak wchodziliśmy do domu, jego tam nie było.
-nie wiem, co to miało oznaczać, ale dowiemy się, po to tu jesteśmy, aha przyślą nam ze Stanów jeszcze dwóch agentów, Daniela Woxa i Adama Milera, do pomocy w odnalezieniu Maksa Martensa i zbadaniu tej całej sprawy- powiedziała szybko Tamara.
- to dobrze, Wox to najemnik, jeden z najlepszych-Gun przerwał, naglę, kontem oka coś zauważył, coś z boku mignęło, dużego, czarnego, spojrzał w tamtym kierunku i krzyknął- Tamara uważaj!
Uderzenie było potężne, furgonetką aż wstrząsnęło, Tamara gwałtownie zahamowała- ku*wa! co to było- wrzasnęła. Oboje wyskoczyli z samochodu jak poparzeni, ślad wgniecenia na masce świadczył o tym, że w coś uderzyli, na jezdni widniała wielka plama ciemnej krwi...
- wydawało mi się, że widziałem dużego czarnego psa, może jest pod samochodem-powiedział nerwowo Gun
-Psa? chyba jakiegoś cielaka, pod samochodem nic nie ma, wezmę próbkę tej krwi.
Tamara wyciągnęła z samochodu gumowe rękawice i małą fiolkę, pobrała ostrożnie krew do fiolki.
-dobra mam, jedziemy.
Wsiedli do samochodu, popatrzyli na siebie zdumieni i pojechali w stronę domu małej Natalii, tam będą czekać na przybycie nowych agentów. przejrzyście

-- 06 Lis 2009 15:52 --

Rozległ się umówiony sygnał do drzwi, Tamara wstała od komputera i podeszła je otworzyć, to byli Daniel Wox i Adam Miler, obaj mężczyźni byli ubrani w strój wojskowy.
Daniel Wox, lat 32, wyskoki brunet o kasztanowych, krótko przyciętych włosach i silnej budowie ciała, wyróżniany wiele razy w Siłach Specjalnych, był jednak bardzo brutalny w swoich działaniach, typ
chama jaki świat widział, zawsze dążył uparcie do celu, czasami nawet łamiąc zasady, ale jednak był jednym z najlepszych.
Adam Miler,lat 30, nieco niższy od pierwszego mężczyzny, blondyn, podobnie jak Wox wiele razy był wyróżniany, świetny w roli szpiega.
- To dobrze, że już jesteście- powiedziała Tamara-nie mieliście, żadnego problemu z dotarciem na miejsce?
-Nie, żadnego, zapoznaliśmy się z raportami jakie nam przysłałaś, mamy za zadanie jak wiesz pomóc wam zbadać całą sprawę i odnaleźć zaginionego agenta- powiedział niczym robot Miler.
-Hm, a więc tak, nie możemy znaleźć Maksa Martensa, nie wiemy, praktycznie nic, gdzie by mógł się znajdować z kim utrzymywać kontakt i...-
-w Tuchowie mieliśmy swojego jednego człowieka, który miał za zadanie śledzić postępowania Martensa- przerwał jej Wox- człowiek ten zeznał nam, że Martens miał tu narzeczoną, którą zamordowano, później związał się z inną kobietą, nie jaką Dorotą Gerda, ale nic nie udało nam się znaleźć na temat tej dziewczyny, tylko to, że jej matka po pełniła samobójstwo. A więc, wystarczy, że odnajdziemy tą dziewczynę, zapewne będzie wiedziała gdzie Martens się znajduje- powiedział dumnie Wox.
Tamara ze zdziwieniem popatrzyła na mężczyznę- dlaczego ja o tym nic nie wiem? Równie dobrze ta dziewczyna może już nie żyć.
-teraz już wiesz, a to czy, żyje czy nie, to dojdziemy do tego- odparł Wox
Krótkie milczenie przerwał im Gun wchodząc do pokoju z Natalią.
- o witaj Gun, od kiedy robisz jako niańka- zadrwił Daniel.
Gun przywitał się z mężczyznami, po czym powiedział- to Natalia, jej rodzice zaginęli, ona tu mieszka.
-aha, czyli ta mała cały czas tu z nami będzie?
-tak- odparła wrogo Tamara- coś ci przeszkadza?
- nie, tylko niech nam pod nogi nie włazi, dobra dość tych targowych pogaduszek, czas działać...

Kraków.
Tomek grzebał już pół dnia w internecie, szukając jakiegoś fajnego miejsca na południu Polski, na spływ kajakowy i znalazł-
''miasto Tuchów, piękna okolica zwabiająca mnóstwo turystów z całej Polski i nie tylko, przepiękne pasma górskie, ciekawe trasy turystyczne, zabytkowe gotyckie kościoły, zabytkowe kamienice i przepiękny zamek na wzgórzu.
Miasto Tuchów szczyci się również przepięknymi kurortami wypoczynkowymi.
Dodatkowo: wypożyczalnia, skuterów, kajaków, samochodów ul. Jana Mazura, ceny...
Gorąco zapraszamy''.
To jest to! pomyślał dumny z siebie- Wojtek, choć tu szybko- zawołał.
W drzwiach ukazał się przystojny, wysoki szczupły chłopak, jego czarne opadające na czoło włosy były kompletnie w nie ładzie, zielone oczy ledwo otwarte- człowieku daj żyć, głowa mi pęka od wczorajszej imprezy, czego ty zaś chcesz- powiedział zmarnowanym tonem.
- patrz, to jest to czego szukamy, Tuchów, zobacz jaka świetna okolica, mają też wypożyczalnie kajaków, stary dzwoń po Agatę, Olkę, Damiana, Stacha i Mariusza, musimy tam pojechać, teraz na ten tydzień zapowiadają super pogodę, no szybko chłopie ruszaj się, przy dobrych wiatrach, dzisiaj jest środa, to w piątek pojedziemy tam- krzyknął zadowolony.
- Tuchów?- zapytał Wojtek- tam stary Maksa Zyka ma domek wypoczynkowy, wiesz koleś od trawy, chwalił mi się kiedyś, zadzwonię do niego, żeby pożyczył nam klucze od domku i podał adres. Będziemy mieli lokum za free- powiedziawszy to Wojtek poszedł po telefon.
Po dłuższym czasie wrócił zadowolony- załatwione, Maks da nam klucze bez problemu, a nasza paczka zaraz u nas będzie.
-To super! W piątek wyruszamy...
Awatar użytkownika
Spooky Fox
Administrator
Administrator
Posty: 1976
Rejestracja: 2009-03-02, 02:05
Lokalizacja: Kłodzko
Komentarze: 6

Re: [zabawa] Wspólna powieść

Post autor: Spooky Fox »

Jason krzyczał dopóki nie usłyszał głośnego śmiechu. Odwrócił się szybko i zobaczył swojego starego znajomego. Niewysoki blondynek z okularami w drucianych oprawkach na nosie w znoszonym, białym kitlu.

- Co się tak boisz? - zapytał.
- Dave, do jasnej cholery, musiałeś to zrobic? - Jason jeszcze się lekko trząsł.
- Oj, dobrze wiesz, że nie mogłem się powstrzymac - Dave uśmiechał się, ale spojrzał głębiej w oczy Jasona i jego uśmiech zniknął bardzo szybko. - Chodź. Jesteś tutaj nie bez powodu. Musisz się dowiedziec paru rzeczy.

Oboje weszli do ciemnego budynku. Ciemne, długie korytarze wydawały się nawiedzone i pełne wyimaginowanych napastników. Dave poprowadził Jasona na trzecie piętro budynku i znowu skierowali się w długi korytarz. Co pewien czas przez otwarte drzwi, które mijali, przebijało się światło. Jason patrzał kątem oka do środka. W każdym z pokoi były jakieś komputery, dziwne przyrządy i co najmniej dwóch naukowców, którzy ciężko nad czymś pracowali. Dave zatrzymał się przy aluminiowych drzwiach i wyjął klucz z kieszeni. Otworzył drzwi i stanął obok. Jason wszedł do środka i światło się zapaliło. Spodziewał się jakichś dziwnych komputerów czy czegoś w rodzaju tego, co było w innych pomieszczeniach, ale w tym było tylko duże, weneckie lustro, które pokazywało, co dzieje się w pokoju obok, duża kanapa i stół. Jason zerknął przez weneckie lustro. W tej chwili do pomieszczenia weszło kilku mężczyzn i zaczęli coś grzebac przy komputerach.

- Usiądź proszę. Opowieśc będzie długa. Nalej sobie wina, zapal papierosa... - Dave wskazał Jasonowi kanapę. Jason usiadł, a po chwili obok niego zasiadł Dave. Nalał do kieliszków wina i podał jeden Jasonowi.
- A więc...? Co takiego ważnego jest w twojej opowieści, że musiałem się fatygowac do tak nawiedzonego miejsca, jak to?
- Cóż, drogi przyjacielu. Mamy poważny problem. Agent Maks biega sobie po mieście, które nie powinno istniec, a wy nijak z nim sobie nie poradzicie. Nie dacie mu po prostu rady. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - Maks z człowiekiem ma tyle wspólnego, co ja z łapaniem murzynów. Dziesięc lat temu ruszył projekt, który zapoczątkował i w całości finansował Gardenbury. Projekt miał kilka punktów, które musiały byc spełnione po kolei:
1) wybudowanie sztucznego miasta
2) zastosowanie najdoskonalszej, znanej ludzkości ochrony
3) przebudzenie prototypu
4) wprowadzenie prototypu do miasta
5) sprawdzenie możliwości prototypu.

- Ten prototyp, to nadżołnierz. Wszystkie państwa próbowały przez iks czasu wprowadzic w życie możliwośc "produkcji" żołnierzy, którzy będą potrafili wszystko, nie będą głodni, senni, nie będą mieli sumienia i takie tam bzdury, o których pewnie już słyszałeś, więc nie będę Cię nimi zanudzał. Niestety wyszło im lepiej, niż by się tego spodziewali. Prototyp nazwali Multi-Action Killing Soldier. M.A.K.S. Prototyp ów przeszedł najśmielsze oczekiwania, pokonując wszystkie dostępne ówcześnie bronie, zbroje i pojazdy amerykańskiej i brytyjskiej armii. Właśnie wtedy jeden z generałów, po skontaktowaniu się z paroma naukowcami, doszli do wniosku, że można by stworzyc coś na wzór zwierzyny, która jednak będzie potrafiła walczyc i bronic się. Cały projekt nazwali Reptide Project B. Jak dobrze wiesz, badanie kosmosu ruszyło z kopyta kilkanaście lat temu. Jak myślisz, dlaczego? Brytyjsko-Francuska wyprawa na Uran odnalazła coś, co prawdopodobnie było zarodkiem jakiegoś obcego organizmu. Zarodek ten był wprowadzony w stan hibernacji. Oczywiście amerykańce, po powrocie wyprawy szybko położyli łapy na znalezisku. I właśnie ten zarodek stał się kamieniem milowym. Sliver, bo tak ochrzcili zarodek, został przebudzony i, jak to zwykle bywa, od razu zabity. Z jego DNA naukowcy potrafili wychodowac jednak kilka takowych embrionów. Po kilku miesiącach embriony były już duże na dwa metry. Przypominały nieco połączenie węży z tasiemcem, obcym z filmów Jamesa Camerona i Bóg jeden wie z czym jeszcze. Mało tego, naukowcy zauważyli, że, mimo, iż dorosłe osobniki żyły od siebie z daleka, w odosobnieniu, to jakby czując swoją obecnośc, jeden przejmował cechy drugiego. Jeśli jeden miał skrzydła, drugi, jak tylko zbliżył się do tego pierwszego na mniej niż kilka metrów, również potrafił w mgnieniu oka wzbic się w powietrze. Po czterech latach naukowcy oddzielili Slivery trujące, latające, szybkie jak błyskawica, odporne jak stop tytanu z mitrilem, potrafiące zaabsorbowac częśc obrażeń, przebijające swoimi pancerzami praktycznie wszystko czy tak zwane Slivery-kamikadze, które przy kontakcie z ofiarą, po prostu zamieniały wszystko wokół wraz z sobą, w gęstą maź, która po chwili wyparowywała...jednak najgorsze i najniebezpieczniejsze były te, które samą swoją obecnością wydawały się dodawac nowe siły. Jeden nie czynił wiosny, jak to zwykle bywa. Ale powiedzmy, że jeśli na polu bitwy był jeden trujący i jeden latający, to temu trującemu szybko wyrastały skrzydła, a ten latający od razu potrafił zatruwac. Nikt nie potrafił tego wytłumaczyc, w jaki sposób to działa, ale chcieli zobaczyc, jak kilka takich sliverów poradzi sobie z Maksem. Oczywiście miasto zostało otoczone specjalnym zabezpieczeniem. Z wewnątrz go nie widac, natomiast z zewnątrz widoczny jest jako gęsta mgła. Zabezpieczenie było nie do przejścia dla nikogo. Ani powietrzem, ani pod ziemią. Była to jakby kopuła do połowy zakopana w ziemi. Tak więc, generalicja wprowadziła kilka sliverów do miasta. Ale nie korzystali jeszcze z Maksa. Chcieli najpierw zobaczyc, jak poradzą sobie z nimi najlepsi z najlepszych. Jednostki SWAT, Specnaz czy M.I.6. Najdalej oczywiście doszedł SWAT, bo był wyposażony w najlepszy ekwipunek na świecie. I kiedy już mieli slivery w garści, stało się coś nieoczekiwanego...coś, przez co cały projekt spalił na panewcę, a Maks po dziś dzień grasuje po mieście, starając się wybic slivery co do jednego. Jakimś jednak cudem do miasta mogą wkraczac ludzie postronni...

*****************************************************

Mężczyzna z moro wycelował karabinem pulsacyjnym w ciemny zaułek.
- Widziałem jednego z tych skur*ysynów dokładnie tam - wskazał palcem na zaułek. Podeszła do niego kobieta o głowę od niego niższa, ubrana tak samo. W ręku trzymała taki sam karabin. Naszywka na piersi głosiła - "Jessica White". Położyła mu rękę na ramieniu.
- Jack, spokojnie.
- Jak, kur*a, spokojnie?! Widziałaś, co zrobił z Gregiem! Została tylko nasza piątka. Ja, ty, Michael, Vince i Al, którego noga jest praktycznie w strzępach i nie może chodzic! - Jack wskazał palcem na siedzącego na ziemi żołnierza z zakrwawioną nogą. Dwaj inni kucali obok niego i patrzeli się na Jacka i Jessicę. Poczuli lekki wstrząs. Al podparł się o karabin i wstał ostatkiem sił, opierając się o hydrant. Vince i Mike sprawdzili magazynki i przygotowali się do ataku. Nagle, spod ziemi wychynął stwór. Najpierw długa głowa, a potem cały tułów. Wyglądał jak olbrzymi wąż. Głowa jak i ogon zakończone były ostrym, haczykowatym "czymś" Tak to bynajmniej określił Al. Stwór nie posiadał ani rąk ani nóg. Nigdzie nie było widac oczu stworzenia. Żołnierze usłyszeli przeciągły syk. Jako pierwszy ogień otworzył Jack. Licznik pozostałych naboi w magazynku zmniejszał się szybko. Kule trafiały w slivera. Powoli ię cofał. Po chwili odchylił swoją głowę do góry i wydał z siebie przeciągły ryk. Żołnierze usłyszeli trzepot skrzydeł. Nad ich głowami przeleciał olbrzymi sliver. Podobny był do tego, co wyszedł przed chwilą spod ziemi, tyle tylko, że na jego tułowiu widoczne były groteskowe skrzydełka. Ten latający był lekko niebieskawy, dopóki nie wylądował przy biało-srebrzystym, pierwszy sliverze. Oba w jednej chwili zmieniły lekko kolor na jednolity, trudny do zdefiniowania. Ten pierwszy mocno uderzył o ziemię. Jego tułów zaczął lekko się trząśc. Do uszu Jacka dobiegł nieprzyjemny odgłos. Coś jakby wyciąganie buta z...głębokiego błota. W pewnym momencie tułów pękł w dwóch miejscach, a ze środka wyrosły dwa skrzydła. Tak samo groteskowe jak u tego, który przed chwilą przyleciał.
- Trzymajcie się! - wrzasnął Jack. - Będzie jatka, ale rozpier*olimy te robale!
ODPOWIEDZ

Załóż konto lub zaloguj się, aby dołączyć do dyskusji

Aby wysłać odpowiedź, musisz być zarejestrowanym użytkownikiem

Załóż konto

Nie masz konta? Zarejestruj się, aby dołączyć do naszej społeczności
Członkowie forum mogą zakładać tematy i śledzić odpowiedzi
Jest to bezpłatne i zajmuje tylko minutę

Zarejestruj się

Zaloguj się

Wróć do „Off-topic”